wtorek, 30 grudnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 13

Ucieczka

Sala była przepiękna. Obsługa zamku najwidoczniej bardzo się wysiliła. Emily zastanawiała się, skąd  wzięto środki na przygotowanie takiego balu. Po chwili doznała lśnienia.
Już wiem, na co idą nasze podatki!
Zaraz potem doszła jednak do wniosku, że największą uwagę przykuwały magiczne ozdoby- mieniące się kule światła zawieszone pod sklepieniem, sypiące się na podekscytowanych Adeptów nieszkodliwe iskry.
-Tobie też zaparło dech w piersiach, prawda?-spytał Loki.
-Nie. To cecha śmiertelników-odparła Emily, po czym oboje zaczęli się śmiać. Po chwili jednak Loki zauważył, że jego towarzyszkę coś trapi. Szturchnął ją więc i potraktował pytającym spojrzeniem.
-Lepiej mnie nie szturchaj. Zawsze noszę ze sobą sztylet.
Chłopak przyjrzał się sceptycznie postaci Emily- zachwycająca, granatowa suknia opinała jej zgrabną sylwetkę, zwykle schowaną pod zwyczajnym strojem adeptki.
-Gdzie niby...?-chciał zapytać, ale po chwili odpuścił sobie.- Dobra, nie mów, wierzę na słowo.
-I bardzo dobrze.
-No to o co w końcu chodzi?
Potraktowała go wymownym milczeniem.
-Dante?
Mrugnęła.
-Nie przejmuj się tym bufonem. Ponieważ się spóźnił, przejmuję cię jako towarzyszkę. Chodź, bo przegapimy pierwszy taniec.
W tym samym momencie ujrzał jednak sylwetkę mężczyzny, wychodzącego zza rogu korytarza.
-No, prawie ci się udało-uśmiechnął się Dante do Lukiego. Twarz chłopaka wykrzywił mimowolny grymas.
Gdy wszyscy zgromadzili się już w sali, na środek wyszła Głównodowodząca Strażniczka.
Miała w zamiarze wygłosić mowę, po krótkiej obserwacji Adeptów uznała jednak, że to bezsensowne.
-Dobrze, moi drodzy. Zanim rozpocznie się bal i dostaniecie nieme przyzwolenie na zdemolowanie tej wspaniałej sali- popatrzyła wymownie na grupkę osiłków pod sceną- chciałam ogłosić wyniki wstępnych egzaminów. Wyczytani przeze mnie otrzymali wystarczającą ilość punktów oraz dostateczne wyniki z zajęć, więc mogą kontynuować szkolenie. Co do reszty- niestety, wasza przygoda w naszych szeregach najprawdopodobniej dobiegła końca.
Po sali rozległ się cichy chichot. Wiadomo było powszechnie, że prawie zawsze wszyscy zdawali wstępne egzaminy. Nikt więc nie brał pod uwagę, że jego wyniki okażą się niewystarczające.
Janie zaczęła wyczytywać nazwiska. Szum w sali wzrastał na sile, utrudniając reszcie słuchanie. Kilka  noży rzuconych przez pilnujących wydarzenia Strażników załatwiło sprawę.
Cisza jak makiem zasiał.
Emily nagle zaczęła się denerwować. Luki i Julay zostali już dawno wyczytani. Ba! Nawet Madelyn, ta głupia blondyna. A ona...?
Głównodowodząca wyczytała ostatnie nazwisko. I nie było to nazwisko Hataway.
Przyjaciele i nauczyciel spojrzeli na dziewczynę zaniepokojeni. Ona zaś wyraźnie pobladła. Dante chwycił ją za dłoń, ona jednak, nieświadomie, poraziła go energią.
-Nie denerwuj się! To na pewno jakaś pomyłka....
Zaniemówiła. Szybko jednak otrząsnęła się i wybiegła z sali.
Ruszyła w stronę dormitorium. Spakowała "przybornik małego harcerza", przebrała się w spodnie i biegiem udała do stajni.
Osiodłam tylko Bega i już mnie więcej nie zobaczą.
Na drodze stanął jej jednak Dante.
-A ty gdzie?
-Odsuń się. Powinieneś się cieszyć, że już cię nie będę męczyć. Rzecz która nie powinna się zdarzyć, tak? Dobrze. Wymaż mnie z pamięci.
-Nie rozumiesz. Emily...
-Co?!-krzyknęła już ze łzami w oczach.
-Ta rzecz nie powinna się zdarzyć, bo byłem twoim nauczycielem.
-Byłeś...?
-Tak. Zwolnili mnie za to. Zresztą, bałem się, że cię skrzywdzę swoim uczuciem.
-To i tak już nie ważne. Wyjeżdżam.
-A ja jadę z tobą.
Spojrzała na niego z pytaniem w oczach.
-Nie zostawię cię przecież.
Nagle zorientowała się, że ktoś jeszcze jest w stajni. Ujrzała Julay i Lukiego.
-My też cię nie zostawimy.
-Wszystko piękne, tylko co wy wszyscy do cholery jasnej robicie w tej stajni?! Pidżama party?
Wszyscy się roześmiali. I wyjechali, a w tle grała jeszcze muzyka z balu.
-Gdzie właściwie  jedziemy?- spytał Luki.
-Chyba mam jeden pomysł.

Jak to się skończy? Rozdział 3

-Cirrel! Nic ci nie jest?! Ej, wstawaj, błagam cię...
Powoli otworzyłam oczy. Jednak gdy tylko to zrobiłam ujrzałam mroczki i ponownie je zamknęłam. Nie miałam już siły ani chęci do czegokolwiek. Chciałam po prostu zostać na tej posadce i czekać, aż moje kości obgryzie kot Filch'a albo jakiś mały, zabiedzony ślizgon. Moja upierdliwa zbawicielka nie chciała jednak uznać takiego pomysłu.
- Naprawdę nie mogę?- jęknęłam.
-Nie. Psułabyś efekt wizualny tego miejsca.
Chcąc, a raczej bardziej nie chcąc, pozwoliłam przywrócić się do pozycji pionowej. Dopiero teraz zauważyłam, że za Luną ktoś stoi. Czy to przypadkiem nie był ten dziwny gościu, którego rano potrąciłam? Ojć.
------------------
Wyszedłem zza rogu w idealnym momencie by zobaczyć dźwigającą się z podłogi Cirrel. Była przerażająco blada. W dziwny sposób dodawało jej to jednak uroku. Wydawała się taka... delikatna. I bezbronna. Poczułem jakieś dziwne ukłucie w sercu.
-Co się tutaj stało?- spytałem próbując przywrócić swemu głosowi normalny ton. Przezierało przezeń jednak trochę emocji, których nie potrafiłem ukryć.
- Ćpunka leży na podłodze. Co w tym dziwnego?- odezwał się Goyle stojący u mego boku, jak wierny bodygard. Coś się we mnie zagotowało. Stanąłem  przed ciężkim wyborem. Udawać nadal? Czy może... Zrzucić maskę?
Przełknąłem ślinę. Podjąłem już decyzję.
-Rzeczywiście- przytaknąłem jadowicie. - Wśród szlam można się tego spodziewać.
----------------------
Wpatrywałem się w resztki swojej kawy. Miałem sprawdzać wypracowania, ale po wstępie pracy Granger nie miałem siły. Z tą dziewczyną było coś bardzo nie ten teges.
Dobijało mnie, z jakimi pierdołami musiałem się użerać. Gdy szykowałem się w służbę Czarnemu Panu, nie przyszło mi do głowy, że moim głównym zmartwieniem będzie guma na krzesłach i pyskate smarkacze z Gryffindoru. Stwierdziłem, że się starzeję. A gównażeria przyspieszała powstawanie zmarszczek.
Niespodziewanie usłyszałem jakiś rumor. Tak bardzo mi sie nie chciało... Trudno. Musiałem.
Wyszedłem na korytarz szukając źródła hałasu.
-Co to za zbiorowisko?! Za dużo punktów macie?- wrzasnąłem, gdy ujrzałem grupkę uczniów stojącą w kącie. Poszedłbym o zakład, że w grę wchodzą narkotyki. Też byłem nastolatkiem, a kącikowe sprawy nigdy nie pozostawały w pełni niewinne.
-My tu nic Pana!- zapewnił gorliwie Goyle swoim zwyczajnym, przygłupim tonem. Nie udało mi się powstrzymać wymownego przewrócenia oczami.
-To czemu was nadal tu widzę...?
Po tej trafnej uwadze uciekli czym prędzej. "I gdzie ta wasza odwaga cywilna, chojracy?" Tacy właśnie byli ślizgoni. Nie w ich naturze było poświęcanie się w imię sprawiedliwości czy ideałów, a nikt nie wiedział tego lepiej ode mnie,
-Kogo my tu mamy? Obłąkaną i małą przybłędę- popatrzyłem kolejno na Lunę i Cirrel.
^-^-^-^-^-^-^-^-^-^-^-^
Nawet nie będę się tłumaczyć, dlaczego mnie nie było tyle czasu. Powiem tyle, że o blogu nie zapomniałam, dopadła mnie tylko niemoc twórcza. Poziom tego posta jest naprawdę opłakany, zresztą tak, jak wielu poprzednich. Szczerze żałuję, obiecuję poprawę.... a nie, to nie to. No nieważne. Postanowiłam jednak dokończyć pierwsze opowiadanie, które zaczęłam (dotarło do mnie, że nawet go nie nazwałam) W wielkich bólach ( i moich, i waszych) ale skończę. Challenge accepted.
Zbuntowana (bo tak nazwałam moje pierwsze opw.)
- w każdą niedzielę
-planowane 5 rozdziałów.
Jak to się skończy? nie będzie kontynuowane. Nie zdzierżę.

A potem.... pomyślę nad czymś fajnym.
Papatki, buzi, karaluchy na poduchy i....eeee- buenos dias?


czwartek, 30 października 2014

"Pożyteczny wróg"



 Jestem osobą, która łatwo zapomina i wybacza. Nie umiem trzymać urazy. Możecie więc przypuszczać, że kto jak kto, ale z takim charakterem na pewno nie mam wrogów. Mylicie się. Zastanowiłam się nad tym, kim te osoby są dla mnie i co nas skłóciło. Doszłam do wniosku, że... ci ludzie po prostu nie potrafią wybaczyć mi. Myślę, że jest to kwestią pokory, której uczy życie. Trudno, nie będę się tym przejmować. Przecież, wróg też może być, jakby to ująć- "pożyteczny", prawda? Umiem wyobrazić sobie takie sytuacje. Co prawda, mi się to jeszcze nigdy nie zdążyło, ale może też skorzystam na niechęci moich wrogów do mnie? Mimo, że brzmi to jak żart. Rozmyślam nad tym, ponieważ przypomniała mi się sytuacja z pewnej książki. To była bajka, baśń mogłabym nawet powiedzieć. Tylko, że... w trochę niecodziennym wydaniu. W każdym razie, opowiadała dzieje pewnej księżniczki. I księcia. I małej brzydkiej ropuchy oraz młodego, przystojnego taksówkarza.      Zacznijmy więc, od naszego ostatniego, przypuszczalnie najmniej ważnego bohatera. Zdziwiło mnie, że w bajce o, jak myślałam, pięknej romantycznej miłości i wielkich, odważnych dokonaniach, historia skupia się na postaci... płaza. "Była sobie kiedyś mała, brzydka ropucha. Miała pomarszczoną skórę i wyłupiaste oczka"- takie słowa ujrzałam na pierwszej stronie. Autor nie oszczędził też opisu charakteru: ponoć była ona samolubna, zawistna i wredna. To również było zaskakujące, gdyż po pierwszych słowach można by uznać, że powinniśmy współczuć tej, hmmm, żabce. Ale nie. Potem poznałam wizerunek zgoła odmienny- wcielenia wszelkich cnót, królewny. Królewna mieszkała w zamkniętej wieży i jak w każdej bajce przystało grzecznie i cierpliwie czekała na wielką miłość, która musiała kiedyś do niej przecież przyjść. Prawda? Bo królewna też miała wątpliwości. I była już zdenerwowana, przestraszona o swoją przyszłość. A jeśli książę miał problemy z podkuciem kopyt? Może musiał się udać na autobus, a ten mu uciekł? Bała się coraz bardziej. Strach ten dostrzegła ropucha. Ponieważ była złą, wredną istotą, postanowiła zrobić na złość królewnie i podpuścić ją. Powiedziała jej, uprzednio dowiedziawszy się, że książę już jest w drodze do wieży, że młodzieniec ma kłopoty, a ta powinna pójść go poszukać. Księżniczka udała się więc na wyprawę: złapała najbliższą taksówkę i przeczesywała okolicę. Książę, zauważywszy że księżniczka na niego nie czeka wzgardził jej osobą i wybrał się zabijać kolejne smoki. Ropucha była bardzo zadowolona widząc zrozpaczoną królewnie. Zdziwiło ją jednak, że taksówkarz zaczął dziewczynę...pocieszać. I tym sposobem, zupełnie przypadkowo poznało się dwóch przeznaczonych sobie ludzi. A gdy jechali na swój miesiąc miodowy ukochaną taksówką... przejechali żabę.
 Jak wcześniej wspomniałam, nie była to zwykła bajka. Miała bowiem morał... inny od podobnych sobie, znanych nam. Zastanowił mnie on i zrozumiałam, że miałam rację: nawet najgorzej życząca nam osoba może zrobić dla nas coś dobrego. Bo gdyby ropucha nie podpuściła królewny, ta nigdy nie wyszłaby z wieży. I mimo, że stworzyło to dla niej niebezpieczeństwo, opłaciło się. Zrobiła coś, czego nie poradziłby jej żaden przyjaciel. To wróg był dla niej pożyteczny. A i pamiętajmy o tym: życie odpłacą nam za nasze uczynki- i te dobre i te złe.
---------------------
A, taki szkolny śmieć. Na blogu pustki, więc postanowiłam przedstawić wam, nad czym spędza samotne wieczory moja polonistka. Jak co, temat był narzucony (o pożytecznym wrogu). Nie wymyśliłabym czegoś tak dupnego.


niedziela, 12 października 2014

Jak to się skończy? Rozdział 2


-Draco... Hej...-obudziło mnie lekkie szarpanie za rękę. Okazało się, że to Max- wielki szpaner chcący kreować się na złego chłopczyka. Postanowił więc łazić za mną i utrudniać mi życie. "Ty tu jesteś szefem, Draco."- jęczał. No super, tylko co mi po tym? Nie wspomnę o tym, że dzieliłem z tym siusiumajtkiem pokój.
-Co jest?- warknąłem niezbyt zachęcająco. Może to nie było za miłe, ale tego się po mnie spodziewali, czyż nie?
Max przełknął ślinę jakby się bał i wymamrotał że powinniśmy już szykować się na zajęcia. Wtedy to do mnie dotarło: On naprawdę się mnie bał. Warte uwagi, gdy przypomnieć to, że przed dręczeniem innych nie miał oporów.
Denerwowało mnie zachowanie paczki ślizgonów w której musiałem się obracać. Podkładali nogi młodszym, zastraszali, dziewczynom dokuczali nie mówiąc o jakiejkolwiek zmianie zachowania na lekcjach. Nie popierałem tego i szczerze mówiąc czasami zdarzało mi się sabotować akcje tych baranów. Na przykład wtedy, gdy chcieli wyłudzić pieniądze od smarkateri z Gryffindoru. Bezgłowy Jack przypadkiem uprawiał tam poranną gimnastykę. Nie zaniechał jej nawet po śmierci. Niech żyje fitness!
Ubrałem się w czarne spodnie i koszule. Nie, żebym miał jakiś wybór. Szkolny mundurek dawno gnił gdzieś jako szmata do podłogi. Przypomniała mi się akcja poprzedniej nocy: napyskowałem Snape'owi, gadałem o filozofii życia z Luną i prawie na śmierć wystraszyłem Maxa, gdy wróciłem wreszcie do pokoju. Szkodliwość społeczna na dość wysokim poziomie. Powiedziałbym nawet, że podwyższam im statystyki.
-------------------------------
Luna nadal spała, podczas gdy ja byłam już w pełni gotowa. Dawno już się nauczyłam, że nie ma sensu chociażby próbować wyciągnąć ją z łóżka. O dziwo, mimo tego, zawsze znajdywała czas na to, by odwalić się niemiłosiernie przed śniadaniem. Ja natomiast byłam pewna, że akcje z rzodkiewkami z uszach można odwalić tylko na haju. A Luna nie miała zwyczaju pić beze mnie...
Spojrzałam w lustro. W odbiciu przyglądała mi się pulchna, niska dziewczyna o lekko pofalowanych, miękkich, czarnych włosach i niebieskich oczach. Nie mogłam dużej znieść tego widoku, więc rzuciłam prześcieradło byleby tylko uwolnić się od swego wizerunku.
Zabrałam torbę, kontrolnie sprawdziłam Lunie puls, po czym wybyłam na śniadanie. Znaczy, tak jakby śniadanie.
No cóż, to nie jest przywilej dla wszystkich.
--------------------------------
Przyznam się, że byłem zamyślony. W skutek tego wpadłem więc na jakąś dziewczynę- nie zdążyłem dostrzec kto to, gdyż wywróciła się, a jej twarz zakryły czarne loki.
Zrobiło mi się głupio, bo z jej torby wszystko się wysypało a ona najwidoczniej się potłukła. Sprawdziłem szybko, czy nie idzie żaden goryl, po czym ukucnąłem i zacząłem zbierać jej rzeczy.
-Przepraszam, nie chciałem cię wywrócić, eee...
-Mam na imię Cirrel-odparła. Jej niebieskie spojrzenie zelektryzowało mnie. Nie znałem tej dziewczyny. Była...
-Nazywam się Dracon. Nie widziałem cię tu wcześniej. Jesteś nowa?
-Tak- uśmiechnęła się półgębkiem.- I od razu robię uderzające wrażenie, prawda?
Zaśmiałem się na tą uwagę. Ciężko się było przyznać, ale spodobała mi się ta dziewczyna.
-Jeszcze raz przepraszam. Jestem dzisiaj zamyślony.
-A ja mam kaca dnia wczorajszego- wyszczerzyła zęby.
Zdziwiłem się. Większość tutejszych dziewczyn była strasznymi zalotkami- w życiu nie przyznały by się do czegoś takiego.
-Do jakiego domu należysz? Nie widzę u ciebie żadnych barw.
-Bo jeszcze nie należę. Wiesz, nie wiem czy ty zostanę. Jeszcze nawet nie widziałam tej waszej osławionej czapki..
-Chyba chodzi ci o tiarę. Mam nadzieję, że trafisz do Slytherinu.
-Słyszałam, że tam trafiają same mendy.
-Dobrze słyszałaś- mrugnąłem do niej.
Stanęła obok mnie i już miała iść, gdy nagle odwróciła się jeszcze i stwierdziła:
-Niektóre wyjątki potwierdzają regułę-po czym z bajeranckim uśmiechem ruszyła do sali. Wsłuchiwałem się w stukot jej obcasów.
---------------------------------
-Co zrobiłaś?- zapytała zdziwiona Luna, a jakaś ruda dziewczyna wpatrywał się we mnie z nie mniejszym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
-Takie to moje szczęście, że zawsze robię z siebie idiotkę. Trudno zaprzeczać faktom.
-Opisz: jak wyglądał ten chłopak?- dopytywała się rudzielec.
-Blond włosy, wysoki, szczupły. Nazywał się chyba.... Da...Du...O! Już wiem! Dracon!
Obie dziewczyny popatrzyły na siebie.
-A propo imion, nazywam się Ginny- oznajmiła koleżanka Luny, po czym uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła do mnie rękę.
-Cirrel- odpowiedziałam.
-Oryginalnie.
-A jakże.
Nie wiem co, ale coś mi nie pasowało w tej dziewczynie. Biła od niej jakaś taka... wymuszona serdeczność. Albo po prostu jej zazdrościłam że jest szczupła i ładna. To też trzeba brać pod uwagę. Nie dla psa kiełbasa, jak to się mówi, stwierdziłam, po czym zrezygnowałam jednak z porannego śniadania.
-----------------------------------------------------------
-Czego się szczerzycie?- warknąłem na Goyle'a i Craig'a. To były osoby, które naprawdę działały mi na nerwy. Nie musiałem się starać, by być dla nich oschłym. O dziwo, jeszcze bardziej mnie najwidoczniej podziwiali. Ale znaleźli sobie autorytet, nie ma co.
Przyjrzałem się tym, co usiłują czytać. Mieli problem ze składnią literek, chociaż to mnie akurat nie dziwiło.
To był prorok ambitny. W sumie, wzięli się nawet za ambitną jak dla siebie lekturę, Zmroziło mnie, gdy dostrzegłem nagłówek:
"Czy Sam Wiesz Kto naprawdę powraca?
Najświeższe informacje- pióra Rity Skeeter"
Nie ma co, kobieta ma tupet, żeby pisać o takich rzeczach. Nie przejęło mnie jednak to pokrętne dziennikarstwo, lecz raczej rozmyślania panujące obecnie w moim...domu, jakkolwiek by to nazwać. Bałem się tego, w co mogłem zostać wpakowany. Znowu.
---------------------
-Dobrze się czujesz Cirrel?
Podniosłam brew i przekazałam jej odpowiedz samym wyrazem mojej twarzy.
-Zarąbiście.
-Brzmisz jakbyś właśnie umierała.
-Z każdą sekundą jestem coraz bliżej śmierci, Edwardzie.
-Ech, źle z tobą, kiedy cytujesz "Zmierzch".
Szłyśmy padnięte w stronę dormitorium. Lekcje były koszmarne.
Tylko dwie mi się podobały. Opieka nad magicznymi stworzeniami- mieliśmy akurat lekcje o jednorożcach.  I jeszcze eliksiry... uwielbiałam je tworzyć, ale godzina zapadła mi w pamięć przez tego profesora. Zaintrygował mnie. Był taki... sama nie wiem jak to ująć. Inna sprawa, że nie mogłam już doczekać się następnych eliksirów.
Nagle dostrzegłam idącego w naszą stronę Smoka, jak zaczęłam go żartobliwie w myślach nazywać. Szedł w obstawie dwóch goryli- jeden łysy, drugi z płaską twarzą. A, i jeszcze jakiś mały gagatek szczurowatej urody. Ale towarzystwo. Za nimi słyszałam jeszcze piskliwy głos jakiejś niuni.
Poprawka- tutaj wszystkie dziewczyny mają piskliwe głosy.
Przyglądał mi się. Dziwne. Z drugiej strony, spodziewałam się tego po nim.
-Cirr.... naprawdę wyglądasz kiepsko.
-Może trochę mi słabo- stwierdziłam opierając się plecami o ścianę. Draco zniknął już za rogiem.
Podłoga nagle zaczęła się przybliżać.

środa, 24 września 2014

"Zbuntowana" Rozdział 12

Rozkwit

Nadszedł dzień sądu ostatecznego. Dzisiaj miał być wielka biba, balety lub dla tych bardziej pruderyjnych- bal. Jedna wydra, czyż nie? W główce Emily sączyły się różne scenariusze. Najbardziej prawdopodobnie było, że jak ją zobaczą to padną z zachwytu. A jak nie to padną z innego powodu. Mimo jej własnego egoistycznego nastawienia z pogardą obserwowała sikające w majtki koleżanki. Ona w przeciwieństwie do nich nie marzyła o koniku na białym jeźdźcu, czy cuś.  No, przynajmniej nie na trzeźwo. Procenty zmieniają światopogląd, prawda?
Rano, całe dormitorium- tak, nauczyła się tak długiego słowa -a przynajmniej jego damska część wrzała z podniecenia, jakby właśnie dostarczono jakieś wyrzutnie, albo bynajmniej trochę białej broni. Ewentualnie szubienice.
Ech, marzenia.
Ale nie. Chodziło tylko o to, w co się ubiorą. Ponieważ Mily i Julay dawno się już tym zajęły i obgadały, nie latały teraz jak szopy z zapaleniem pęcherza. Przyjaciółka i Luki siedzieli więc w biblio-cośtam (nie byłoby w dobrym guście wymagać od niej zapamiętania zbyt dużej ilości nowych słów) i uczyli się do egzaminu zapowiedzianego na wstępne zaliczenie. Tak panie i panowie, mimo wszystkich zapewnień, że są przyszłością narodu, fajnymi odznaczkami adepta na strażnika będą mogli pochwalić się dopiero po pierwszym egzaminie. Było coś jeszcze, co mieli zaliczyć, ale Mily nie chciała o tym na razie myśleć. Nie, nie chodziło o strażniczkę Janie.
Świat jednak sprzeciwił się przeciwko niej. W kolejnym odruchu buntu, gdy zrezygnowała z towarzyszenia przyjaciołom w kujonieniu postanowiła się poszlajać po zamku. W drodze na błonia zauważyła grupkę pozerów szpanujących przy jeziorku- postanowili pochwalić się umiejętnościami tworzenia fal i mgły.
-Frajerstwo- warknęła, tak żeby usłyszeli.
Obejrzeli się na nią uśmiechnięci.
-A ty co? Taka harda na ćwiczeniach, a w magii to już nic nie pokażesz, co? Mówiłem wam, że jest cienka.
I w tym momencie rozpoznała grupkę siedzącą nad tą przerośniętą kałużą. To adepci przydzieleni jej do szkolenia na zajęciach. W tym momencie przeklęła Dantego w myślach.
Mógł mi tego oszczędzić.
Pozerstwo wybuchło gromkim śmiechem. Nie szło im za dobrze na zajęciach ze Sztuk Walki, ale trzeba było przyznać- na Magicznym Kształceniu nigdy nie pokazała swoich "umiejętności". Była to taryfa ulgowa u wykładowców znających jej sytuacje.
-Przykro mi. Nie wiesz jak bardzo mnie boli, że nie mogę dołączyć do waszej samoczynnej sauny. Chociaż, mówiąc szczerze i tak nie pachnie tu za ładnie- odparła, po czym z uśmiechem opętanej dewotki podjęła próbę odejścia. Usłyszała jednak śmiechy zdradzające zamiar głupiego żartu. Nie przejęła się.
Nagle, jakby znikąd prąd powietrza ściął ją z nóg. Wylądowała prosto w kałuży, której istnienia wcześniej nie zanotowała.
Szybko odnalazła wzrokiem naczelnego błazna.
Madelyn.
Gdy próbowała się podnieść powitała ją kolejna salwa końskiego rrzenia.
-Osły! Jeszcze trochę i zastanowię się czy nie mam ochoty na salami! Wiecie co potrafię... a nie w sumie jeszcze nie wiecie- powiedziała z wyczuwalną groźbą w głosie. Kilka matołków, w tym ten frajerro Damian nie odpuścili sobie, podeszli i nie zaniechali kpin. Wstała więc, otrzepując błoto z włosów prosto na nich.
Każdy inny poczułby się upokorzony, a już na pewno wszystkie urocze dzierlatki, które płonąc rumieńcem uciekłyby komplementować swoje nieszczęście.
No, wszystkie prócz Emily.
Ona była, lekko mówiąc podminowana.
Zwróciła uwagę na jezioro. Było zaszlamione i odrażające, poniekąd dlatego, że zaradnym kucharkom nie chciało się wylewać pomyj gdzie indziej. Jaka płaca taka praca...
I zupełnie nieświadomie, zebrała w sobie całą energię i koncentrację. Słonce na niebie przesłoniła chmurka, po czym w stylu dobrych lat Bollywood całe towarzystwo, oprócz naczelnej ubłoconej wiedźmy zostało zepchnięte nagłym podmuchem do jeziora. Lekko zszokowana oglądała, jak wpadają tam z karpikiem na twarzy. Nie, żeby to nie było epicko-zarąbiste. Tylko trochę niespodziewane.  Po wszystkim słonce znów pokazało swoją radosną gębkę, a ptaszki per wrony znów zaczęły uroczo świergotać.
-Tak! Jestem taka cienka!- wykrzyknęła w ich kierunku, jednocześnie odnotowując, że bryza ładnie oczyściła ją z błota.
Niemal jak maseczka.
Z zamku podążał w ich kierunku, niczym Zorro na panoramie nieba, Dante. Tak, tylko jego tu brakowało. Liczyła już na zjebki. Ostatnio zachowywał się beznadziejnie i dziadowsko.
Wyglądał na lekko zszokowanego sytuacją.
-Co tu się stało?- zapytał całkiem niewinnie, lecz Mily mogłaby przysiąc że usłyszała ten ton w jego głosie. Iskierki rozbawienia.
Spojrzała na wyczołgujących się z bagna nastolatków.
-A co miało się stać? Urządzili sobie na własną rękę kąpielisko- nie widzę sprzeczności.
Na krótką chwilę zapadło milczenie. Dziewczyna prawie słyszała te mechanizmy podejmowanej decyzji.
-Tak, ja również nie widzę sprzeczności. Szukałem cię.
-Zaszczyt, nie ma co. Mam kogoś pobić, czy tym razem ja dostanę zjebki?
-Hm, bardziej chciałem się o coś spytać.
Lekko się zarumienił. Kurczę no, jaki pantofel.
-Wal jak w pieniek.
Westchnął.
-Nigdy nie ułatwiasz, co? No dobrze: będziesz mi towarzyszyć na balu?
-Zastanowię się. Muszę spytać o zdanie setkę moich kotów. A nie czekaj, już sto dwanaście.
Zapadła pełna napięcia cisza. Po czym oboje parsknęli śmiechem.
-Dawno nie słyszałam jak się śmiejesz.
Zmarszczył czoło.
-Przepraszam. W ostatnim czasie musiałem podjąć sporo decyzji. Będziemy musieli o tym pogadać, ale dopiero jutro. To jak, zaszczyci mnie piękna pani swoim towarzystwem?- spytał, zdejmując wyimaginowany kapelusz i całując ją w dłoń.
-No, pewnie tak. Ale gdzie ta piękna pani jest?
-Czyli o siódmej przed salą.
Przytaknęła.
-Do zobaczenia.
Posłała mu buziaczki po czym uśmiechnęła się jak idiotka.
Cóż, czasem trzeba się przystosować-w każdym tego słowa znaczeniu.
Może jednak znajdę swojego konia na białym jeźdźcu?

poniedziałek, 15 września 2014

"Morfina"

-Kim jesteś?
-Nie wiem. Albo odtrącam prawdę, która mnie pożera.
-Po co tu jesteśmy?
-Wszystko jest wyborem ludzkim.
-Czyli Bóg nie istnieje.
-Musi. Bo żeby podejmować decyzję musisz mieć własną wole.
-Tak, moją świadomość. Do czego zmierzasz?
-A skąd ją masz?
-Wiesz, że postanowiłem umrzeć.
-A ktoś postanowił, że będziesz żyć.
-Życie plus śmierć równa się śmierć.
-Owszem. I dobrze, że postanowiłeś umrzeć, mimo to, że i tak życie zdecydowałoby za ciebie.
-Skoro Bóg jest miłością, czemu pośle mnie do piekła?
-Żebyś nie cierpiał. Piekło jest azylem.
-Jak to? A umęczone dusze?
-Mieli wolną wolę i wybrali piekło. Bóg skrzywdziłby ich, zmieniając ich postanowienie. Ostrzegał, że umrą, a wybrali.
-Ale skądś musi się brać to cierpienie. Czyż nie On je zesłał?
-Nie. Cierpią, bo są daleko, oddzielone.
-Oddzielone od czego?
-Od miłości.
-A inne wątpliwości? Inne grzechy?
-Czyż grzechu nie kształtuje twoje sumienie? Ty go tworzysz, twoje wnętrze.
-Czuje się tchórzem.
-Wcale nim nie jesteś.
-Ale wybrałem śmierć, bo jest mniej straszna...
-Rozmawiasz ze mną. Twoja odwaga wydała cichy jęk, wołając o łaskę.
-Dasz mi ją?
-Nie ja. Nie mam takiej możliwości, nie zraniłeś mnie. Nie mogę ci więc przebaczyć.
-Więc kto?
-Ty sam. Krzywdzisz siebie bardziej, niż kogokolwiek. Czyż nie czujesz ognia, który cię wypala?
-Tak! Cierpię! Jak mogę to zatrzymać?!
-Nie dam ci odpowiedzi.
-Jesteś okrutny.
-Jestem tobie równy. Okrucieństwo jest częścią naszej natury, z którym możemy walczyć.
-Wygramy?
-Ciągle wygrywamy.
-Dużo od ciebie dostałem.
-Daj mi więc coś od siebie. Wytłumacz mi, co otrzymałeś.
-Przeszczep mądrości.
-Nie zgasił twojego ognia.
-Nie, ale zadziałał jak morfina.
-Czyli uzależnił?
-Tak. Znajdywane odpowiedzi jest narkotykiem.

środa, 3 września 2014

"Gdyby nie Potter..."



I

Ruda sówka płomykówka, wielkości małego kotka rozsiadła się na parapecie. Miała do dostarczenia przesyłkę. Zostawiła więc kopertę i zapukała w okno. Misja została wypełniona.

Magda Macmarry, pulchna, niepozorna kobieta w średnim wieku, śpiąc spokojnie nie zdawała sobie sprawy, że jej największe marzenie właśnie się spełniło.

Albowiem Magda była osobą złośliwą, niecierpliwą i sztywną. Za największą rozrywkę uznawała uprzykrzanie życia swoim uczniom, dzieciom chodzącym do szkoły podstawowej. A także rozpieszczanie swojej córki, Zyty, która uroczą osobowość odziedziczyła po mamie i którą ukształtowało obserwowanie poczynań rodzicielki. Dziewczynka miała bowiem też na kim ćwiczyć: na swojej przybranej siostrze. Stało się to za sprawą genialnego pomysłu Pani Macmarry, która wymyśliła kiedyś cudowny sposób na dorobienie sobie do marnej pensji nauczyciela. Postanowiła ona adoptować dziewczynkę, licząc przy okazji na duży zasiłek od państwa. Ponieważ miała wtyki w domu adopcyjnym, to mimo iż była samotną matką, dziewczynkę po swoje skrzydła dostała.

Biedna Liliana Moore nie miała łatwego życia. Jedyne, co zostało jej po biologicznych rodzicach to imię i nazwisko, wpisane do aktu urodzenia. Chciałoby się napisać, że była zwyczajną dziewczynką, ale byłoby to nagięciem prawdy. Bowiem tej dziewczynce zdarzały się wyjątkowo nieszczęśliwe wypadki.

W trzeciej klasie, podczas kłótni z trzema dręczącymi ją dziećmi spadły na nich lampy zawieszone na suficie. Lilianie nic się nie stało, w przeciwieństwie do jej prześladowców. Dyrektor nie uwierzył dziewczynce opowiadającej, że był to zbieg wydarzeń. Podsumowując, jej sytuacja miała się gorzej, niż jej szkolnych kolegów w gipsie.

Podczas zabawy na podwórku, gdy niejaka Hilary, zwana Mocną Ręką, ze względu na swój status podwórkowego postrachu zaczęła napuszczać inne dzieci na Lile, tak zakleiła sobie włosy gumą do żucia, że rodzice musieli obciąć swojej pociesze prawie całe włosy i część brwi. Dostała potem przezwisko Łysol, za co nie była naszej bohaterce szczególnie wdzięczna.

Nawet w pozornie szczęśliwych momentach obecność Lilki zakłócała harmonię wydarzenia. Na 9 urodzinach jej przybranej siostry, w momencie zdmuchiwania świeczek, wśród ogólnej radości koleżanek Zyty, piłka wybiła szybę i uderzyła solenizantkę prosto w głowę powodując epicki upadek na tort, który rozbryzgał się po wszystkich ścianach. Liliana siedziała kilka metrów dalej, koło prezentów siostry, gdyż została oddelegowana od zabaw na przyjęciu do pilnowania ich. Zyta i Pani Macmarry mimo to i tak jednogłośnie stwierdziły, iż była to bezdyskusyjnie jej wina.

Wspaniałomyślna matka nigdy nie poinformowała dziewczynek, o tym, że nie są prawdziwymi siostrami, jednak każdy postronny obserwator dostrzegłby to, bez zbędnej analizy. Nikt nawet widząc dziewczynki koło siebie, nie podejrzewałby ich o pokrewieństwo. Nie chodziło tylko o wygląd, który w gruncie rzeczy i tak bardzo je różnił. Zyta nie była nawet dziewczynką pulchną, była po prostu duża, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie miała ona szyi, ani nie było jej widać knykci u rąk, co u czternastolatki było już mocno niepokojące. Jej włosy miały mysią barwę, a oczka były tak małe, że nikt nawet nie trudził się w zgadywanie, jaki miały kolor.

Liliana była jej całkowitym przeciwieństwem. Była bladą, wysoką i szczupłą blondynką. Jej oczy były niesamowicie błękitne, a usta kształtne jak mała wisienka. Pewnie uznano by ją za ładną, gdyby nie to, jak jej wdzięk był usilnie maskowany. Pani Macmarry nie trudziła się kupowaniem dla niej ubrań w odpowiadającym jej rozmiarze. Nie zamierzała tracić pieniędzy z zasiłku, który na dziewczynkę dostawała. Mała nosiła więc za duże, wyglądające na niej jak namiot ubrania po siostrze, która mimo iż była tylko rok starsza, dawno z tych ubrań wyrosła. I to raczej nie wzdłuż, tylko wszerz.

Dzieci w szkole dokuczały Lilce. I to z powodu serii niefortunnych wydarzeń, które przytrafiały się jej w dużym na tężeniu, i ze względu na to, że miała bardzo biedną prezencję, a rzeczy zawsze zużyte.

Nie wiodła ona szczęśliwego żywota. Nigdy nie okazano jej matczynego ciepła. Często po nocach, gdy spała na wytartej kanapie w salonie marzyła o tym, że kiedyś odnajdzie ją jej ojciec i zabierze od oschłej matki. Miała wrażenie, że jej rodzicielka marzy tylko o tym, by zniknęła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że miała rację.

Wkrótce marzenie obu tych osób urzeczywistniło się, z mniejszą bądź większą dokładnością.

II

-Co to jest, do cholery jasnej! Liliano!- tym wrzaskiem powitała dziewczynkę macocha następnego, niezwykłego poranka.


-Tak mamciu?

-Nie mamciuj mi tutaj smarkulo! Masz się natychmiast wytłumaczyć, co to ma być! - wykrzyczała je w twarz, trzymając w ręce list wyglądający bardzo poważnie. Był napisany na odświętnym papierze, z pieczęcią.

Lilka nie miała pojęcia, czym ty razem przewiniła, ale czuła już w kościach, że będą kłopoty.

-Mogę zobaczyć, co to jest?

-Nie rób sobie ze mnie żartów! Wiem, że ty to podrzuciłaś pod drzwi!

-Może to kartka urodzinowa dla mnie?

-Ktoś miałby ci wysyłać laurkę? Nawet ja nie pamiętałam o twoich urodzinach. Zresztą, ty i tak nie masz koleżanek.

Dziewczyna przełknęła to upokorzenie. Nie pierwsze i zapewne nie ostatnie.

-To co to jest, mamusiu?-spytała pokornie, kuląc głowę do ramion.

Z warknięciem godnym maciory rzuciła jej list pod nogi. Gdy go podniosła, ujrzała następującą treść:

Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart


SMCH

Drogi rodzicu!

W imieniu całej kadry nauczycielskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart mam przyjemność pogratulować pani/panu, że państwa dziecko zostało przyjęte do naszej placówki. Wiążę się to z koniecznością przeniesienia pociechy do internatu będącego częścią naszej szkoły. Jest to rzecz bezdyskusyjnie potrzebna, by zadbać o przyszłość wszystkich młodych czarodziejek i czarodziejów.

Z wyrazami szacunku

Minister Magii, Janine Jaxson

W kopercie leżącej na stole znajdował się jeszcze wykaz podręczników i kolejna karteczka.


W związku z okolicznością, że dziecko zostało wychowane w mugolskim domu (w rodzinie nie czarodziejskiej) zaistniała potrzeba przedstawienia państwu pewnych informacji i wskazówek oraz pomocy w przygotowaniu dziecka do wyjazdu. Biorąc pod uwagę te potrzebę, jutro przyjedzie do państwa domu przedstawiciel ZC (Związku Czarodziejów), instytucji pomagającej między innymi naszej szkole, by sprostać postawionym wyżej wymaganiom.
„Mamka” była wściekła. Uznała sytuację za skrajnie niedorzeczną. Liliana nie miała natomiast najmniejszego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Dziewczynkę zastanowiło, dlaczego jej opiekunka pomyślała właśnie o niej, a nie np. o Zycie.

Wtedy spojrzała na kopertę. Była zaadresowana bardzo dokładnie, na jej nazwisko! Znajdowała się tam nawet informacja, że śpi na kanapie.

Nic dziwnego, że podejrzaną o taki żart była właśnie ona. Zawsze wszystko było jej winą, mimo iż żadnego z kłopotów nie sprawiał specjalnie.

Jej urodziny zapowiadały się wspaniale. Nigdy tak naprawdę ich nie obchodziła, nie było przyjęcia ani prezentów, więc niczego innego się w tym roku nie spodziewała. Dziewczyna musiałaby być bardzo naiwna. Niewinna łza spłynęła jej po policzku. Robiąc śniadanie dla pozostałych domowników rozmyślała nad tym, jak cudownie by było, gdyby ten list był prawdziwy. Z zamyślenia wyrwało ją mlaskanie Zyty, pochylającej się nad wielgaśną michą słodzonych płatków, które w zwyczaju miała zalewać śmietanką. Taki kaprys.

Dzień ten był akurat sobotą, więc żadna nie musiała tego dnia iść do szkoły. Zyta zajęła się surfowaniem po necie, w czasie gdy Lilka zaczęła wypełniać długą listę swoich domowych obowiązków. Jak na złość, było ich czternaście. Po jednym na każdy rok życia.

Urabiała sobie ręce po łokcie do wieczora, nawet wtedy, gdy Zyta z mamą wyszły do galerii handlowej, wracając z torbami pełnymi swoich nowych ubrań.

Lilka przez cały dzień nie usłyszała nawet „Wszystkiego Najlepszego!”. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewała się tego.

Gdy wreszcie padła do łóżka była już dwudziesta trzecia. Z niewyjaśnionych powodów, Lilka nie mogła zasnąć. Dręczyły ją niewypowiedziane słowa, cała litania którą chciałaby wykrzyczeć swojej kochającej rodzinie. Na tych gorzkich rozmyślaniach zleciała jej godzina. Dziewczyna wpatrywała się w stary zegar, który za minutę miał wybić północ. Pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem, pięćdziesiąt dziewięć...

Drzwi otwarły się z głośnym hukiem.


III

Dziewczyna przestraszyła się nie na żarty. Do pokoju wkroczył mężczyzna.

-Cześć młoda- rzekł skrywając swoje podenerwowanie.

-Heeeej... znaczy, cześć. Stary.

-Lubię takie poczucie humoru- mrugnął do niej. Miał rude włosy, prawie dwa metry wzrostu i był jeszcze bledszy od niej, co było w sumie osiągnięciem.

-Co tam się dzieje, do jasnej ciasnej!- krzyczała pani Macmarry zbiegając po schodach, a tuż za nią wlekła się zaspana Zyta. Kobieta stanęła jak wryta dostrzegając mężczyznę stojącego w drzwiach.

Pisnęła kilka słów o policji, ale nie poruszyła się.

-Jak ja się cieszę, że już mogę cię stąd zabrać. Co prawda, polecono mi abym przyszedł około południa, ale skoro już prawnie mogę, nie chciałem czekać. Normalnie kazałbym ci się spakować, ale pewnie nie dostałaś od tej baby nic, co mogłabyś zabrać, więc... A, zapomniałbym.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni swojego czarnego, skórzanego płaszcza jakiś laminat. Podetknął go pod nos owej babie, by mogła przeczytać, z kim ma do czynienia, po czym wyciągnął rękę do Liliany.

-Idziesz? Wytłumaczę ci wszystko potem. Przykro mi, że to wszystko dzieje się taka na gwałt. Nawet ci się nie przedstawiłem. Jestem Mark. Zaufasz mi, Liliano?

Dziewczyna spojrzała w jego oczy. Dostrzegła skrytą troskę. Kiwnęła głową, bo nie stać jej było na nic więcej.

Wyszli więc na zewnątrz.

-Gdzie mnie zabierasz?

-Teraz? Do mojego mieszkania. Przenocujesz u mnie, a rano pójdziemy zaopatrzyć cię do szkoły.

-Do szkoły... Ale, rok szkolny zaczyna się za ponad dwa miesiące, zaprotestowała. Faktycznie, kalendarz wskazywał na koniec czerwca.

-No cóż, faktycznie jesteście na gorszej pozycji ale w czarodziejskim świecie wakacje zaczynają się w maju, a rok szkolny zaczyna się od pierwszego lipca. Przykro mi to mówić, ale z twoich wakacji nici.

-A mi nie jest przykro. Ani trochę. Ale...czy ty powiedziałeś w „czarodziejskim świecie”?

-Mała... to, w co wierzyłaś,nie jest prawdą. Istnieje jeszcze drugie społeczeństwo, o którym zwykli ludzie, mugole nie istnieją. A ty jesteś jego bardzo ważną częścią. Ale o tym porozmawiamy jutro. Teraz musimy się dostać do Londynu.

Lilka aż się zachłysnęła.

-Jak?!

Wytłumaczył jej istnienie magicznych przedmiotów, zwanych świstoklikami. Pozwalały one na teleportację w określone miejsca.

-Proszę, powiedz, że zwariowałam.

-Ok. Lilka, jesteś szaloną czarownicą.

Po czym złapali się świstokliku i teleportowali na obrzeża Londynu.

------------------------------------------------------------------------------------

Ogłoszenia parafialne.

Zmierzam rozwinąć jeden z ff HP, które tu umieściłam. Wybierając pokieruję się waszymi oszołomionymi racjami. Proszę, piszcie więc w komentarzach które rozwinięcie byście woleli krytykować.


"Zbuntowana" Rozdział 11

Trema

-No- zaczęła ambitnie Mily- nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale najwidoczniej masz na mnie zły wpływ.
-Będziesz miała bejbi?
-Musisz zawsze wyprzedzać fakty. Niestety, nie tym razem. Ale... nie mam się w co ubrać.
Julay prawie się zadławiła, gdyż była w trakcie smakowania podejrzanego kompotu. Zamkowe kucharki nie powiedziały im, z czego był. Kilka kotów ostatnio zniknęło, więc dziewczyny zrobiły się czujne.
-Dobra, ja też nie myślałam, że kiedyś to od ciebie usłyszę. No cóż, to musimy prosić o krótką przepustkę na zakupy.
-Albo znaleźć jakiegoś transa.
-Opcjonalnie.
-Hej laski. - mistrzem podrywu był Damien. Ten don juan, którego Em pokonała na pierwszej lekcji walki wręcz. Dziwiła się, że jeszcze do niej podchodził. Najwyraźniej, głupota przytłumiła instynkt samozachowawczy.
Uniesione brwi powitały go z otwartymi ramionami.
-No to, ten. Bal. Ty, ja?- spytał bezczelnie patrząc się na Emily.
-Tak i co jeszcze? Dzieci, praca, pole.
-Każdy orze jak może- dodała Julay, którą nagle natchnął duch poety.
-Czu mam się za to obrazić?
Przytaknęła.
-Y, to co?-spytał, po czym nie trudził się zamknięciem gęby.
Przykro. Bardzo przykro, że większość dziewczyn by się zgodziła. I kto tu myśli kroczem?! Trochę testosteronu, przytłumionego potem i już wariują. Jestem bardziej męska (i mocniej się pocę) niż on.
-Niesety, może mam i niskie wymagania, ale podstawą jest, żeby nie mówić wyłącznie monosylabami.
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
-Nie znasz tego słowa, prawda?...-westchnęła.
Spuścił spojrzenie.
-Dobra, nieważne. Odpowiedz brzmi: nie.
-Wiedźma-mruknął.
-Z piekła rodem!- krzyknęła za nim Julay. Emily zaczęło intrygować jej chwilowe poetyckie nastawienie.
Wybrały się więc jednomyślnie do wyżej postawionej wiedźmy prosząc o przepustkę do miasta. Nawet gdyby jej nie dostały, to same by sobie wzięły, strażniczka nie miała więc wyboru, dała im ich kieszonkowe, przestrzegła, żeby nie brały cukierków od obcych i puściła. Niestety, był pewien haczyk. Żeby nie uciekły z tego obozu /koncentracyjnego/ przetrwania musiał iść z nimi pełnoprawny strażnik. Szit.
Przecież to oczywiste, kto z nami pójdzie.
Zawsze dają ci twoich byłych lovelasów.
Albo tylko ja mam takie szczęście.
Nie myliła się. Dante, w nieokreślonym nastroju ruszył z nimi na babskie zakupy.
Wybrali się na swoich wierzchowcach /bez zbędnych skojarzeń/. Beg był całkiem zadowolony, pewnie przeczuwał okazję do nawiezienia okolicznych terenów zielonych. Emily całkowicie podzielała jego zdanie.
Droga nie była długa ani męcząca,wręcz bardzo przyjemna. Znali już ją z wycieczek terenowych. Wiodła przez gościniec i okoliczny bór, omijając pola uprawne i wioski. Strzemiona cicho skrzypiały, ptaki śpiewały.
Nie cieszcie się tak, smarki. Tylko się dowiem, gdzie do kuszy wkłada się bełt, a wystrzelam was co do jednego.
Miasteczko tętniło życiem. Zewsząd było słychać odgłosy pracy kowali i rzemieślników. Dzieci, pod wszechwidzącym okiem swoich przykładnych matek biły się wzajemnie. Wszędzie dochodził też aromat fekaliów.
Ich celem była dzielnica zamieszkana przez co drobniejszą szlachtę, która z różnym przyczyn zaniechała uświetniania zamku swym samozwańczo-zarąbistym ego.  Znajdowały się tam pracownie krawcowych i szewców, sklep jubilerski i inni nielegalni mecsico emigranci.
-A witam moje drogie panie!- wykrzyknęła pełna entuzjazmu sprzedawczyni. Najwyraźniej nie była zgorszona faktem, że przyjaciółki nosiły spodnie. Jak ktoś ma wyuczone przyodziewać czyiś tyłek, to już chyba wyrabia sobie pewną odporność na takie zgorszenia.
Dziewczyny uwolniły swoje berserkerskie zapędy i rzuciły się w wir zakupów. Mily nie chciała powiedzieć tego głośno, ale zamierzała znaleźć taką suknie, żeby Dantego zatkało. Oczywiście, że łatwiej by było, gdyby po prostu była naga, ale tą opcję zostawiła sobie na koniec. Oskarżony zaś oparł się o ścianę i ze zdumieniem obserwował, ile nagle energii w sobie odnalazły. Jednocześnie unikał patrzenia petentce w oczy.
W końcu, gdy obie uginały się już pod różnymi szmateksami, zabrały się do mierzenia. Najpierw Julay, na której każdy worek po ziemniakach wyglądał świetnie.
Nie, żebym oceniała jej gust.
Znalazła jednak coś przyzwoitego. Ciemno zielona suknia podkreślała jej podobieństwo do niektórych ladacznic. Tych z wyższej półki. Gdy po tym stwierdzeniu uzyskała aprobatę przyjaciółki przepuściła kasę z łatwością jak Emily spławiła Damiana.
Z niedoszłym rycerzem jednak było gorzej. Mierzyła dużo sukni, ale że żadna nie zasłaniała jej twarzy nie można było mówić o sukcesie.
-To- rzekła w końcu Jul- jest twoja suknia.
-Tak myślisz?
Adeptka szepnęła jej coś na ucho. Posłuchała jej rady i obserwowała minę Dantego.
Na widok czarnej, przylegającej sukni wyszywanej u trenu diamencikami i z gorsetem podkreślającym, co nikłe zrobił minę dzieciaka, który na święta dostał wreszcie swoje wymarzone skarpety. Wniebowziętą.
Trwało to jednak krótką chwilę. Już za moment, z widocznym trudem znów przyjął maskę obojętności.
Czyli nie wszystko tam jeszcze wygasło. W środku nadal kipi jak mleko.
Gorzej, że sobie wmawia nietolerancje laktozy.





piątek, 29 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 10

Zazdrość

Kilka kolejnych tygodni było katorgą, ogniem piekielnym, wiecznym poświęceniem i kacem. Mimo, iż Mily umiała walczyć i jeździć konno, nie musiała tego szlifować, pomagała w tym innym. O zgrozo, co za beztalencia. Były też rzeczy w których i ona musiała się doszkolić. Mieli do wyboru łuk i kuszę. Łuk-elegancja i praktyczność. Kusza- toporność, traci na szybkości. Toż to jasne co wybrała.
Z kuszy wcale nie strzela się tak prosto, jak z liścia w twarz.
Nową grozą była zapowiedziane na za tydzień zajęcia teoretyczne. Jedyne, co powstrzymywało ją od brutalnego mordu na przypadkowym przechodniu były chwilę spędzone z Lukim, bo tak nazywał się natręt poznany w bibliotece i nową znajomą, której nie wystraszyła powierzchowność Emily.
Jestem jak cebula. Jak ogr. Mam warstwy.
Dziewczynę zwano Julay, i była kimś, po kim Mily nie spodziewałaby się takiej akceptacji. Była bowiem bogata, śliczna i bardzo normalna. Najwidoczniej jednak nie polubiła się z wartymi siebie snobami, więc przyczepiła się jej. Łaskawie ją tolerowała. Zaskakująco, okazała się jednak dobrą partnerką do rozmowy i głupich dowcipów, jak oblanie Luka i jego kolegów pomyjami, z dachu. To jak im się za to odwdzięczył nie pozostanie niedopowiedziane.
Mimo to, ta trójka lubiła się, ku wielkiej irytacji Madelyn. Wredna współlokatorka nie mogła znieść myśli, że jeszcze wredniejsza współlokatorka znalazła podobnych sobie. Zresztą, nie ona jedna.
Mily często łapała Dantego, tego starego zboczucha, jak sam siebie między wersami określił, na rzucaniu jej dziwnych spojrzeń. Może i nie rozbierał jej wzrokiem, ale dziwnie być obserwowaną tak przenikliwie. Błękit jego oczu podejrzanie parzył.
Tymczasem, niestety, żadne romantyczne historie między nią a Lukim się nie wydarzyły. Być może i mogłaby go upić, czy coś, ale... dobrze jej było, z nim jako przyjacielem u boku. On też wydawał się zadowolony. Rozumieli się świetnie i uwielbiali spędzać ze sobą czas, ale nie można zmusić się do uczucia. Stworzyli, łącznie z Julay paczkę, która póki co, trzymała się razem, razem jadła, śmiała się (z innych) i kpiła z systemu.
Teoretycznie nie powinni się byli zaprzyjaźnić.
Teoretycznie w kiblu powinna być srajtaśma. Teoria teorią, praktyka praktyką.
Nowi towarzysze zbrodni Emily dostrzegli jej zawiłe i skomplikowane relację z Madelyn. Nie dziwili jej się ani trochę. Postanowili utrzeć jej trochę nosa, za pomocą starych, sprawdzonych metod. Mimo, iż plan miał dopiero zarys, już musieli pohamowywać swoje zapędy. Szkody należy ograniczyć do tego, co funduje NFZ.
Coś jeszcze poprawiało Mily nastrój. Lekcje jazdy konnej. W senesie, że ona uczyła innych.
Była jedną z niewielu, którzy naprawdę wiedzieli jak rozróżnić łeb od zada. Każdy adept dostawał swojego wierzchowca, o którego musiał dbać. Koń dziewczyny dostał najbardziej epickie imię, jakie mogła wymyślić, a możliwości miała Duże. Nazwała go Boskoepickigniewbogathora. Się czytało mitologię. Najlepsze jest to, że mogła to wpisać do akt. Strażniczka Janie chciała ją zabić.
Byłoby troszkę nie praktycznie zwracać się do pięknego, karego araba pełnym imieniem, zdecydowała się więć zwracać do niego per Beg. Trochę nie przystoi, ale po wiadrze prosa przebaczył jej.
Drugim powodem, czemu ubóstwiała te lekcje byli inni adepci. Łzy rozbawienia leciały jej chyba przy każdym uczniu. Zwłaszcza jak lądowali w błocie. Jej ulubioną uczennicą była Madelyn. Z wiadomych przyczyn.
-Powtórzmy coś tam gadał- poprosiła Mily, gdy siedziała e swoją paczką na błoniach należących do zamku, w niedziele, dzień pańsko-bogobojno-ustawowo-wolny.
-O imprezie czy mordobiciu?
-JAkby była jakaś różnica. Dawaj o tej imprezie.
-No cóż, mówiłem, gdy akurat bardzo mnie słuchałyście, że Głównodowodząca pitoliła coś o balu inauguracyjnym.
-Nie cierpię jędzy.
-Oj nie mów tak- wtrąciła Julay-dała mi kiedyś ciasteczko.
-Przedtem je pewnie opluła.
-Jeśli tak, to jej ślina ma właściwości ekstazy.
-Czy z wiekiem wyrasta się z żartów o narkotykach?
-Jakich żartów?
-Dobra, nie ważne. Mów o tym balu.
-Trzy miesiące po rozpoczęciu nauki- powiedział słowo nauka iście adekwatnie do sytuacji- odbywa się bal, na którym stajemy się autentycznymi adeptami i rozpoczynamy prawdziwe szkolenie, według ustaw, etcetera.
-Możemy się wypindziować?
-Nie powstrzyma was żaden zakaz.
-Jak ty nas znasz, Luki-stwierdziły jednogłośnie.
-Czyli został nam jeszcze tydzień i zalejemy się w trupa.
-Każdy ma kogoś zaprosić.
Dziewczyny spojrzały po sobie.
-To go bierzesz!
-Czym zawiniłam?!
Chłopak spojrzał na nie z politowaniem. Nie ma sprawy. Zaproszę Madelyn. Jest tysiąc razy ładniejsza od was obu.
-Wiesz, że nie wytrzymasz z nią nawet godziny?
-Emily jakoś wytrzymała.
-I patrz na nią, jaka jest skrzywiona.
Tego, jak bardzo jestem skrzywiona nie jestem pewna ani ja , ani nawet Nostradamus.
Tylko jedno jest stuprocentowo pewne.
To jest zaraźliwe i bardzo niebezpieczne.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Jak to się skończy? Rozdział 1

-----------------------------------Uwaga--Niezgodność--Z-Oryginałem---------------------------------------
Szedłem w stronę dormitorium przyglądając się swoim paznokciom. Przy okazji dostrzegłem swoją własną bladość kontrastującą z czernią szat. Czysta krew najwidoczniej niezbyt mnie ogrzewa, pomyślałem z ironią.
Ojciec nie miał racji, a ja dobrze o tym wiedziałem Jak miałem jednak wyjść z tej roli, jak pokazać kim jestem naprawdę? Przecież pozory które stworzyłem znakują całkiem inną osobę. A może ja sam już się nią stałem?
Schody skrzypiały, a obrazy na ścianach cicho chrapały. Poruszałem się jak najciszej potrafiłem, byle tylko ich nie obudzić. Zrobiłyby straszny raban o zakłócanie ciszy nocnej. Miałyby rację. Oj, chyba znów wyszedłem z roli.
--..--..
Piórko lekko tańczyło na wietrze, a wraz z nim latały też drobinki kurzu. Zobaczyłam je dzięki wspaniałemu oświetleniu, z okna nade mną. A wszystko w blasku pięknego księżyca. Był zachwycający, pewnie dlatego napawał natchnieniem wszystkie wrażliwe dusze.
Do moich uszu dobiegł szept cichych kroków. Nie były jednak ciche w sposób zwyczajny. To było wymuszone. A mimo wszystko i tak zakłóciły mój spokój.
--..--..
Jeszcze tylko do końca korytarza i schodami w dół do lochów. Miałbym szczęście, gdybym nie spotkał żadnego nauczyciela. Na szczęście Snape był zbyt leniwy, żeby zarywać nocki na dyżurach.
-Widzę, że nie tylko ja nie zaznałam snu tej nocy.
Pomyślałem, że zejdę na zawał.
-Kto...? Luna.
Spojrzała na niego swoimi niebieskimi, wielkimi oczami. Zaraz zaczną się pytania.
-Co robisz tu o tej porze? Myślałem, że szlamy mają godzinę policyjną- tak, byłem żałosny. Nie stać mnie było nawet na jakieś pyskówki na poziomie. To było po prostu najbardziej skuteczne.
Grymas wykrzywił jej twarz.
--..--..
Na początku wyglądał tak niewinnie. Jego oblicze było trochę zmieszane, trochę przestraszone. Dostrzegła wtedy coś dziwnego. Jakby... żal, że musi jej odpowiedzieć tak, a nie inaczej. Pomyślała nad tym. Czy to nie było dziwne? Chciała, żeby się zatrzymał. Może przez rozmowę dowiedziałaby się, dlaczego ciągle udaje. Postanowiła go po prostu spytać.
-Dlaczego zachowujesz się inaczej, niż byś chciał?
Dostrzegła błysk w jego oczach. Trafiła w czuły punkt. Myślał pewnie gorączkowo nad odpowiedzią, ale w tym czasie na jego nos pofrunęło zaginione piórko w bajeczny piruecie, wytrącając go z równowagi. Chyba się poddał. Zrzucił maskę.
--..--..
Nie było sensu dłużej udawać. Dziewczyna odkryła jego sekret, dostrzegła, że w rzeczywistości wcale nie pasuje mu rola, którą mu przydzielono. Zrobił więc coś, co nie zdarzyłoby się w świetle dnia. Dosiadł się do niej. Jego knykcie dotknęły zimnego kamienia, a on sam zsunął się po ścianie na ziemie.
-Wiesz, noc to idealny czas, żeby rozmawiać o rzeczach których się obawiamy. Albo o tych, które nas dręczą. Zwłaszcza wpatrując się w księżyc-pouczyła mnie.
-Chyba się z tobą zgadzam- odparłem, wpatrując się w witraż na przeciwko mnie.
-Jestem dobrą słuchaczką.
To było jawne zaproszenie do rozmowy. Czy mogłem tak postąpić?
--..--..
Byłam bardzo ciekawa, kto kryję się pod wizerunkiem chamskiego chłopaka z bogatej rodziny. Miałam przeczucie, że kryję w sobie pewną wrażliwość. Ta dziwna pani od wróżbiarstwa nazywała takie przeczucia darem.
-Jako jedyna osoba w Hogwarcie dostrzegłaś, ze jestem kimś innym, wiesz?- wyznał mi patrząc się w powietrze. Tak, nicość jest dobrą weną.
-Podejrzewam, że ta rola jest ci narzucona.
-Masz rację. Jakby to wyglądało, gdybym spoufalał się z zdrajcami krwi, albo innymi, którymi pogardza moja rodzina? Ojciec by mnie wydziedziczył.
-I co z tego? Zależy ci na tym?
-W sumie... nie. Ale wtedy nie spełniłbym powierzonej mi misji- powiedział z bólem w głosie- Nie mogę ci powiedzieć, co to jest.
-Nie musisz. Nigdy nikomu bym nie kazała się z niczego tłumaczyć. Wcale tego nie chcesz.
Zaskoczyłam go. Nagle latające pyłki znowu mnie zaintrygowały. Tak pięknie i szybko obracały się w szalonym tańcu.
-Tak. Oddałbym wszystko, by tego uniknąć. Ale wtedy miałbym wielkie kłopoty. Jestem przyparty do muru. Wolałbym chyba urodzić się w zwykłej, mugolskiej rodzinie.
-Nikt w tym zamku chyba nie spodziewał się usłyszeć takich słów. Nie z ust Dracona Malfoya.
-Tak... Bo nikt raczej nie wie, kim naprawdę jest Draco. Ja też chyba nie wiem.
Złapałam go za rękę.
--..--..
Poczułem jej drobne palce na mojej dłoni. Uścisnąłem ją.
-Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Ty nie masz żadnych spraw, które ciążą ci na sercu?-odparłem z nutką rozbawienia w głosie.
Zamilkła na chwilę. Wsłuchiwałem się w jej równy, spokojny oddech. W takiej ciszy usłyszałbym nawet bicie jej serca. Nie było tam jednak skrępowania.
-Mam.
-Jestem dobrym słuchaczem.
-Skoro tak... Czy ty uważasz, że jestem dziwna?
-Martwi cię to?
Mrugnięcie stanowiło odpowiedz. Miała piękne, długie rzęsy.
-Myślę, że jesteś inna- obserwowałem jej reakcję- Tylko nie zrozum tego źle, błagam. Uważam, że jesteś inna, jak stokrotka wśród chwastów.
-To chyba najmilsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam.
-To chyba najmilsze słowa, jakie kiedykolwiek powiedziałem.
Zaśmialiśmy się cicho, świadomi, że każdy głośniejszy hałas ściągnie na nas kłopoty, i zrujnuje harmonię tej cudownej chwili. Ciągle trzymaliśmy się za ręce.
--..--..
Dostrzegłam, że ma w sobie olbrzymi urok. Znaczy, moje oczy widziały to już wcześniej, było to jednak zamaskowane, nieosiągalne dla mego rozumu, gdyż to wszystko było skryte pod jego ironią i sarkazmem,
-Lubię cię.
-Dziękuję. Pierwszy raz ktoś powiedział mi to szczerze. Ja chyba też cię polubiłem, Luna.
W odpowiedzi uścisnęłam jego dłoń mocniej.
-Dlaczego tu w ogóle przechodziłeś? Jest środek nocy.
-Wracałem do dormitorium. A ty?
-Lubię tą ciszę, którą mogę odnaleźć tylko w nocy. Nie boję się ciemności.
-No tak. W końcu jesteś Luną.
Usłyszeliśmy głośne kroki i dostrzegliśmy cień plątający się po korytarzach. Szybko od siebie odskoczyliśmy. Czar prysnął.
-Co wy tu robicie, smarkacze?!- warknął rozjuszony Snape- Draco? Natychmiast do pokoju, a ty Lovegood- -10 dla twojego domu za wałęsanie się po nocach!
-Profesorze- odezwał się Malfoy zaskakując nas wszystkich, łącznie chyba z sobą – To nie w porządku, że tylko Luna została ukarana.
Pierwszy raz widzieliśmy Snape tak wstrząśniętego.
-Co ty wygadujesz, chłopaku?!
-Mogę to odrobić szlabanem.
-Ehh, dobra, zostaniesz u mnie po lekcjach sprzątnąć gabinet. A teraz do pokoi!
-Dobranoc, szlamo- odparł ze swoim zwykłym chamstwem w głosie. Była tam jednak ukryta wiadomość. Wiedział, że będę umiała ją odczytać.
--..--..
-Dobranoc, ślizgonie od siedmiu boleści- warknęła z uśmiechem na ustach Luna, zanim obróciła się w stronę korytarza. Jej włosy powiewały za nią, niczym jasnozłoty welon.
Wyruszyłem do pokoju w asystencie nauczyciela. Gdy Luna odeszła, Snape wycedził przez zęby:
-O czym ty myślisz? Nie mów tylko, że się w niej zakochałeś. Dobrze wiesz, że masz ważniejsze rzeczy na głowie. Romansuj sobie z Dafne albo Pansy, ale odpuść takie romantyczne historie, i to jeszcze z taką dziwaczką...
-Będzie mi pan teraz dawał rady życiowe? Wiem, że mój ojciec się nie spisuję, ale jakoś sobie poradzę. Dobranoc.
Po czym, czując się odważnie i pewnie jak nigdy udałem się do sypialni, gdzie zdołałem tylko zdjąć buty i położyć się do łóżka. Tego dnia było już za dużo emocji.


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 9

Zacięcie

-Uff, to było ciężkie jak mój tyłek- sapnęła Mily po skończonych zajęciach, gdy szła z nauczycielem do pokoju wspólnego (Ciasnej, klaustrofobicznej klitki, gdzie wszyscy oddychali tym samym śmierdzącym, przeżutym i wyplutym powietrzem. Ale mieli tam chociaż fajne pufy i kominek /by jarać zioło/). Wymogła na nim siłą możliwość rozmowy.
-A więc...-zaczęła dziwnie speszona, gdy już usiedli wygodnie:
-O co ci chodzi?
Dante był sztywny i skrępowany, jakby go podmienili.
Kim ty jesteś cholero i co zrobiłeś z Dantym?!
-Co masz na myśli adeptko?
-Adeptko?! Od kiedy tak do mnie mówisz i zachowujesz się jak... Jeśli nic do mnie nie czujesz, dlaczego mnie pocałowałeś?-odparła już ciszej.
Jego opanowanie w końcu pękło. Na krótką chwile odzyskała swojego dawnego Dantego. Nadal nie wiedziała, jak ma o nim myśleć. Bo był raczej kimś więcej niż kolega. A może i nie?
-Mily... nie mów o tym, jakbym tego żałował. Po prostu... to nigdy nie powinno się zdażyć. Na boga, jesteś niepełnoletnia a ja jestem twoim nauczycielem. Proszę, zapomnij o tym.
Dostrzegł  chyba mokrych zdrajców czających się w kącikach jej oczu. Chciał już dotknąć jej ręki i otrzeć łzy, ale najwidoczniej podjął jakąś wewnętrzną decyzję i cofnął dłoń.
-Jestem od ciebie sporo starszy...
-Ile?!-spytała oburzona. Wyglądał na cztery, góra pięć lat starszego. Smarkacz.
- Dziesięć lat- odparł z wahaniem w głosie.
- Masz dwadzieścia sześć lat? Wyglądasz młodziej. Ej, cicici- przerwała mu, bo chciał już pewnie powiedzieć, że miał rację- Myślisz, że mnie to obchodzi? Lubię cię...- to zabrzmiało tak żałośnie, zupełnie nie w jej stylu. Najwidoczniej ją też podmienili. Dante w sumie wiedział, że nie tylko on poczuł sympatię. Podobał się jej. Może tak właśnie wyglądało zakochanie? Nie była pewna.
Dostrzegła ból w jego oczach. Wiedziała, że nie chciał jej ranić. I że jej ego roztrzaska się jak jajka na omlet.
-Nigdy nie powinno się nic takiego wydarzyć. I nie wydarzy się więcej.
-Nie myśl sobie, że mi zależało- stwierdziła, że to jej ruch na olimpiadzie w łamaniu serc. Chyba ustrzeliła w dziesiątkę. I dobrze. Nie wolno sobie tak z nią pogrywać.
Zarzucając włosami niczym Pamela Anderson oddaliła się w bliżej nieokreślonym kierunku. Chciała pobyć sama i poużalać się nad sobą. Wybrała się wiec gdzieś, gdzie nikt nigdy by jej nie szukał.
Do biblioteki.
Było to piękne pomieszczenie i nawet jej obecność nie sprofanowała tej zadumy. Usiadła sobie po cichu nikomu nie wadząc. Normalnie byłby to objaw choroby, ale teraz po prostu chciała się nasycić tym, jaka jest zraniona. To był taki fetysz.
I jak na złość, ktoś oczywiście musiał zakłócić ten fenomen.
-Widziałem cię dzisiaj na dziedzińcu. Byłaś niesamowita.
-Tak, wiem- zwykle taka odpowiedz wystarczała, ale ta sztuka była najwidoczniej wyjątkowo uparta.
-Wiem, mam na czole tabliczkę "Koncert życzeń". Więc?
-Mogę usiąść?
-Czary-mary, pewnie potrzebna będzie dokumentacja...-chłopak jednak nie czekał. Zero poszanowania dla biurokracji. Usiadł na przeciwko z lekkim uśmiechem na ustach.
Był ubrany w strój strażnika. Miał czarne włosy do ramion, szpakowaty nos i jasne, niebieskozielone patrzydła. Był blady, troszkę wyższy od niej i niezbyt umięśniony. Dziewczyna była przerażona własną reakcją, ale poczuła do niego...przyciąganie. Lubiła Dantego, inaczej nie dałaby się mu pocałować. I wcale jej nie przeszkadzało, że był starszy. Ale nigdy nie czuła do niego takiego...
 /Uwaga, uwaga panie i panowie. Emily nie zachowywałaby się tak, gdyby jej czymś nie odurzył. Ja też nie wiem czym O.o/
Nie oznaczało to, że jest dwulicową zdzirą. A bynajmniej miała nadzieję, że nie.
-Myślałam, ze moje zajebiście-zajebiste metafory cię odstraszą.
-Intrygujesz mnie.
-Czy to oznacza, że zamkniesz mnie w klatce i będziesz kroić?
-Zapiszę sobie to.
-Świr.
-Wiem. Jakich mało.
Przeszła między nimi iskierka porozumienia. Obydwoje zrozumieli, że właśnie znaleźli wspólny język.
Zwykle ostentacyjna postawa Mily odstraszała natrętów.
Zrozumiała, że jeden poyeb zawsze znajdzie drugiego. Po zapachu.

niedziela, 24 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 8

Ból

Dante nagle zamarł bez ruchu. Jego ręce zdrętwiały, mimo że do tej pory całował ją jak młody bóg Harleqinu.
<Nic nie może przecież wiecznie trwać!>
-Ja...dobranoc Mily- po tych słowach uciekł jak spłoszona sarenka. Ok, sarenki są słodkie, ale ten akurat jelonek powinien mieć jaja.
Czując się jak bułka z nadzieniem wiadomym z powodów niewiadomych otworzyła drzwi i przywitała łóżko pośladkami. Miała mętlik w głowie. Ok, może nie miała włosów jak Madelyn, ani jej ust, ani... cuchniało to zazdrością z nutką zawiści i desperacji <cudna kompozycja>. Zrobiła wtedy coś, o co by się nie podejrzewała, ani nikt inny. Nie wolno było tego dłużej przeciągać. A więc, powędrowała dzielnie do dupomyjni i...stanęła przed lustrem. Tak, to rzeczywiście była już desperacja.
Spodziewała się głośnego trzasku, ale termin gwarancji zwierciadła najwidoczniej miał się jeszcze dobrze.
Wdech-wydech. Spokojnie.
Ujrzała dziewczynę. W sumie.. to było jakieś zaskoczenie, gdyż tyle czasu spędziła z mężczyznami, że zaczęła się z nimi utożsamiać. Ale, mimo iż tyłek zwarty do pracy a na dłoniach odciski wyglądała... delikatnie. Zmęczenie chyba kiereszowało jej zdolność oceny sytuacji, ale co tam. Był potencjał, ale bynajmniej...niewykorzystany. Była zaniedbana. Paznokcie połamane, cienie pod oczami włosy suche, skóra też, spocona, brudna, nie pomalowana. Nie poświęcała czasu na babskie rytuały. Efektem było, że kiedy /wreszcie/ mężczyzna (i to nie byle jaki) zdecydował się ją pocałować, to zmienił zdanie i wziął nogi za uszy. Foch.
Może powinna coś ze sobą zrobić. Nie, nie z moralnością, chociaż było to pewnie naglące, ale z wyglądem. Jak mężczyźni uciekają, a cycki jeszcze ma to jest znak "że coś się dzieje".
Zaczęła od wyszorowania się bardzo dokładnie. Nie zdawała sobie sprawy, że jej pępek jest aż tak pojemny. Szacun.
Włosy zostały doszorowane, wyczesane, umyte znowu i znowu zryte szczotką. Dopiero po tym przestały się lepić. Czym? Niektóre zagadki zagadkami pozostaną.
Na gębę położyła "gładź o właściwościach leczniczych". To się chyba nazywało maską, czy tam inna kupa, nie miała pewności. To coś musiałoby zawierać w sobie ślinę jednorożca i panaceum, żeby pomóc.
Dużo tego było, gdy zwykle pakietem premium było mydło. Odziała się w czystą piżamkę, i padła na łóżką z wymienioną pościelą. W tym momencie kochała panie sprzątające. Może chociaż one miały jakiś takt i wdzięk, w przeciwieństwie co do poniektórych sarenek.
To był pierwszy raz, od niepamiętnych czasów, kiedy czuła się naprawdę czysta. Jej flora bakteryjna jej za to nie pokocha.
Rano zwlekła się z łóżka wcześniej niż zwykle. Poczłapała więc do wychodka i zaczęła się szykować. Znowu.
Gdy skończyła, musiała to przyznać. Wyglądała jak opluta śliną jednorożca, czyt. zarąbiście. Czyli maseczka podziałała. Jej oczy nawet nie zrobiły się skośne! Dante powiedział wczoraj, że czeka ich morderczy trening. Na logikę, powinna ubrać swój strażniczy strój. Na logikę. A nie była ona czymś, czym Mily zwykle się kieruję. Rzuciła łaskawe spojrzenie na szafę z ubraniami. O dziwo, znalazła tam mnóstwo ubrań- od eleganckich bawełnianych spodni, których zwykła dziewczyna nie miałaby prawa ubrać po bardzo sexy sexy suknie balowe. A nawet więcej czystych piżamek. Miodzio.
Niestety, stwierdziła z bólem, że nawet i czysta piżamka nie walnie Dantego w twarz przekazem, że nie zawsze trzeba od niej uciekać. Tylko w niektórych sytuacjach. Zdecydowała się więc na zwiewną sukienkę, która pewnie według mieszkańców zamku zasługiwała miano dla kurtyzany. Emily czuła się usatysfakcjonowana z wyboru. Do tego czarne butki na obcasie. Teraz mogli oficjalnie nazywać ją dupodajką. Byle nie za głośno, jeśli lubią swoje zęby. I właśnie w takim stroju poszła na śniadanie.
Patrzyli się z jeszcze większą naganą niż gdy przyszła w piżamie. W sumie, było to nie fair zważywszy na to, że inne dziewczyny miały na sobie suknie z gorsetem eksponującym trochę więcej, niż jej dekolt. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak wyglądały inne adeptki. Jedna czy dwie były w strażniczym stroju. Emily mogła pokonać najlepszego żołnierza nawet w szpilkach, ale wątpiła, czy one też posiadały takie zdolności. Chyba jednak nie przejęły się tym tylko dlatego, że miały jeszcze przed sobą pierwszy trening.
W zamyśleń wyrwał ją widok pustego krzesła. Zobaczyła tylko karteczkę.
"Em, spotkamy się na dziedzińcu o 10.
  Możesz przyjść wcześniej, będę czekał.
D."
Uhuhu, czyli jednak nie porzucił myśli szkolenia jej w walce. Po wczorajszym wykładzie spodziewała się bardziej, że wyślę ją na lekcję o geografii a potem będzie przepytywał.  To będzie jednak ciekawsze.
Nie śpieszyło się jej jednak, i jadła spokojnie, popijając kawą z miodem. Albo miodem z kawą, według gustu. Zauważyła, że inni adepci wstawali od stołu i kierowali się na dziedziniec. Lekcja zbiorowa?
Gdy wreszcie tuszyła się, było za dwie dziesiąta, a sala oprócz prawowitych strażników. To chyba buł czas, żeby wreszcie się ruszyła.
Na dziedzińcu stali już wszyscy adepci: zmanierowane panienki, macho-twardziele i inni lalusie. Żadnych poważnych rywali. Chciała się już wtopić w tłu, ale dostrzegła Dantego, który stał poza grupą i machał na nią ręką. No cóż, nie mogła ignorować swojego nauczyciela. Znaczy, ona mogła wszystko, tylko to tak technicznie rzecz biorąc.
-Nareszcie jesteś - stwierdził beznamiętnie, nie patrząc jej w oczy.
Poczuła się urażona. Nie wolno się tak nią bawić. 
-Wiesz, że będziemy musieli pogadać, sarenko?
Widziała w jego oczach, że bardzo chciał się o tą sarenkę spytać, ale powstrzymał się. Nadal nie zaszczycił jej spojrzeniem.
-Tak, ekhem, będziemy musieli- był skrępowany, to było widać. Obrócił się jednak do niej z wyrazem oznaczającym, że oprócz pracy nic go nie obchodzi.
-Pomożesz mi dzisiaj poprowadzić zajęcia- kurde. Nawet w takim prostym zdaniu było czuć między nimi chemie i fizykę. Nie mógł tego zignorować?
-Co? Jestem dopiero adeptem!
-I świetnym wojownikiem. We wszystkim, jak podejrzewam, walki akurat nikt cię nie musi uczyć. Umiesz strzelasz łuku, prawda?
Przytaknęła.
-Będziemy to ćwiczyli do perfekcji, dobrze, że masz jakieś podstawy. Teraz jednak będziemy uczyć ich- wskazał ręką na grupkę smarkaczy. Smarkaczy w jej wieku, ale jednak.
-Świetnie. Co dzisiaj im pokażemy?
-Podstawy jazdy konnej i walki wręcz.
-Nawet nie widziałeś, jak jeżdżę konno.
-Wierzę, że lepiej ode mnie.
-Nie będę się kłócić. Akurat w tym masz rację.
Normalnie by się uśmiechnął. Działo się coś niefajnego. 
-Ok- westchnął- Zaczynamy- po czym wspiął się na podest i krzyknął do zebranych:
-Panie i panowie, proszę o uwagę!- uśmiechnął się tak pięknie, jak tylko on potrafił. Szkoda tylko, że to nie był uśmiech dla niej. - Dzisiaj pomoże mi moja podopieczna, Emily. Będziemy was uczyć podstaw walki wręcz, która jest podstawową umiejętnością dla strażnika oraz wsadzimy was na konie, wierząc, że dacie sobie radę- mrugnął do nich. 
Adepci podzielili się na pięcioosobowe snobistyczne grupki. Do każdej po kolei podchodził Dante albo Emily i cierpliwie uczyli ich podstaw trzymania sztyletu, który nosili przy pasie. Tak, nie umieli ich trzymać. Dziewczyna myślała że wybuchnie, po sytuacji, gdy zarozumiały chłopak zaczął ją wyzywać od ignorantek, i że to on powinien ją uczyć. 
-Dobrze. Pokonaj mnie w takim razie w pojedynku.
-Nie biję dziewczyn.
-Ta jasne- poczuł chyba na sobie presję od innych matołów, którzy czekali aż skopie jej tyłek. Niedoczekanie.
-Dobrze skoro tak.
Dante najwyraźniej zauważył co się dzieje. Zatrzymał się i krzyknął jej, żeby się nie wygłupiała.
Nie będę słuchała parzystokopytnych.
Emily stanęła na przeciw niego, a wokół zrobił się tłumek.
-Proszę obserwować i się uczyć, jak pokonać przeciwnika, który dominuję nad tobą wzrostem, wagą i muskulaturą.
Jako że Dante jako jedyny widział ją w akcji, tylko on stał skrzywiony spodziewając się krwawej masakry. Najśmieszniejsze jest to, że wydawał się jednocześnie żywo zainteresowany.
 To nie było trudne i zajęłoby jej dwukrotnie mniej czasu, gdyby nie to, że chciała się popisać. W walce powinni mieć do niej szacunek. 
Najpierw, z pół obrotu wykopała mu sztylet z ręki, a potem, z szybkością dzikiego kota zadała mu kilka kopniaków i udawanych pchnięć, strasząc go sztyletem. 
Szczeniaki patrzyły na nią zafascynowane.
Mam nadzieje, że podziwiają to, jak zajebiście wyglądam. Albo, że się mnie boją.
Najlepiej to i to.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ppppppppppppppppppppppppssssssssssst.
Wiem, że nigdy do was, moich małych owieczek posłowia nie pisałam, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Chciałam tylko napomknąć o konkursie, który może zainteresować prowadzących blogi mafiosów.
Link do Wonderlandu: http://naszswiatmojezdanie.blogspot.com/2014/08/zwierzeta-jak-pluszaki-konkurs.html

środa, 20 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 7

Wpadka

Cud na Wisłą i Odrą się stał- dane jej było odpocząć danego dnia. O dziwo żaden niepokojący typek jej do wieczora nie nękał. Każdy chyba musi mieć urlop, prawda? To, że zaliczała się do tej elity, to już była inna sprawa.
Gdy wróciła do pokoju, Madelyn już spała w swojej ulubionej pozycji - "dupą do zachodu słońca i dalej ku tęczy". Syf w pokoju był przerażający. Jakby wszystkie śmieci zostały zgarnięte w stronę/słońca/ łóżka Emily. Pewnie tak właśnie się stało. Nie miała jednak siły walczyć z całym światem, więc zdobyła się na ten heroiczny wysiłek. Zasnęła w łóżku, nie na ziemi. "Mierz siły na zamiary...", czy jak to tam było.
Śniły jej się naleśniki. Nie umiała logicznie wyjaśnić, co to miało oznaczać.
Może jakiś podtekst?
Gdy słonce za pomocą przemocy przywróciło ją do świata żywych była strasznie głodna. Nie, żeby to była nowość... Potrafiła zjeść tyle co koń, zresztą nie było to jedyną ich cechą wspólną. Podobny zapach, uśmiech. Za każdym razem/tych słów przez które cierpię.../ wydawało się jej, że odnalazła swoją dawno zaginioną siostrę (której nigdy nie miała).
-Budź się- rzuciła do śpiącej królewny. Zastanawiające, że nawet śliniąc się miała większą grację niż Mily. Szlak.
-Bo co, babochłopie?
-Bo /Putin odwołał embargo na jabłka/ mleko kipi jak cię widzi.
-Jakie mleko?
-No właśnie.
Zostawiła ją z tą (nie)logiczną zagadką sam na sam. Nie miała najmniejszego zamiaru zakładać tej mainstreamowej sukni. Poszła więc na śniadanie w piżamie. A co tam. Łatka perwersa przykleiła się do niej już dawno, nikt nie umrze. Chyba.
A jednak. Zszokowane spojrzenia pseudozakonnic zgorszonych jej dziwnie-psychodeliczną osobowością spadły na nią z impetem. Nie wszyscy muszą być tacy sami... trochę tolerancji dla nudystów i zboczeńców! Zresztą też wielkie zboczenie cycki (prawie) na wierzchu. Jeśli przy okazji uwolni się ich lesbijska strona natury, cóż... faceci natomiast byli że tak powiem zachwyceni. Mozę oprócz dwóch, Dantego i szefuncia. Dante gromił wzrokiem wszystkie spragnione pieski a szefuncio był najwidoczniej po menopauzie. Nie znała innego wytłumaczenia.
-Jestem tak cholernie głooodna...!-jęknęła sadowiąc swój przenośny zestaw odwłokowo-sadowiskowy.
-Aż zapomniałaś się ubrać, panienko?-pseudozakonnica (a może mnich?) powaliła ją swoją ripostą do ziemi.
-Majtki są? Są. Nie powinna mieć pani za dużych wymagań.
-Pf! Impertynentka!
-Wole inne określenia, ale skoro tak.
Dante siedząc po drugiej stronie stołu próbował wbrew sobie nie chichotać.
Podali jej słodzoną miodem kawę, tosty, jajka, coś kiełbasko podobnego i słodki pudding. Było tego całkiem sporo, ale ona miała inne standardy. Chłopak obserwował to z żywym zaciekawieniem, i śmiał się gdy Emily poprosiła zszokowane kucharki o TRZECIĄ dokładkę. Były trochę zielone, ale dostała.
-A więc... co dzisiaj robimy, mój kompanie?
-No nie wiem, czy będziesz mogła do mnie mówić kompanie-mrugnął do niej. -Od dzisiaj jestem twoim nauczycielem na następne 4 lata.
-Co / polski okrzyk bojowy/ proszę?!
-Będziemy musieli  popracować nad twoim opanowaniem. Ale to później. Zaczniemy od oceny twoich umiejętności.
-Jak z tobą skończę to się pochlastasz taboretem z rozpaczy.-warknęła rzucając niedojedzony pudding, rzecz trochę niezwykła.
-Ok, to za pół godziny na sali!-krzyknął za nią.
Ta! Jasne...
Zrozumiała, że znowu nie ma się w co ubrać. Mogła oczywiście przyjść w bieliźnie, ale nie chciała dać mu takiej satysfakcji.
Gdy weszła do pokoju spostrzegła jednak na swoim łóżku gotowy strażniczy mundurek. Przebrała się, związała włosy na shoguna i poszła w stronę sali treningowej.
-Nie umiem czarować!- wrzasnęła od razu, gdy go dostrzegła. Spojrzał na nią tak dziwnie i...rzucił w nią sztyletem! No, nie było to coś, czego się spodziewała, ale odezwał się jej wewnętrzny uliczny zabójca, złapała sztylet w locie i odparła atak. Dante walczył dobrze- był wyszkolony i miał wrodzony talent. Ale mimo że był starszy, to nie wylał tylu litrów potu na ćwiczeniach co ona, i ten kto miał większy talent w tej sali miał też cycki. Zresztą... on polegał na swojej magii, a ona na swojej Em-logice, sile mięśni i ostrzu stali.
Walczyli zacięcie, co było w sumie niezłym pokazem. Nie patrzył w jej oczy. To był błąd. Oczy mówią prawdę co do zamiarów. Przejęła nad nim przewagę niezbyt czystym zagraniem, jednak nie sfaulowała go. Faul był później. I kolejny też. Ale... któż jej zabroni?
Dante wylądował na ziemi a z jego wargi płynęła krew. Podała mu rękę. Chciał się złapać, ale zamiast tego...przerzuciła go przez ramię, kopnęła w kolano i do zaskoczonego leżącego wymruczała:
-Chciałeś wiedzieć do czego jestem zdolna, ale...nie przeżył byś tego.
Podniósł się...Spodziewała się, że będzie zły, ale o dziwo nie był. Bardziej...zadowolony.
-Mily...walka to nie wszystko. Ale chociaż tego nie będę musiał cię uczyć. Mamy pierdyliard rzeczy do opanowania.
-Na przykład? Nie lubię pogróżek bez pokrycia.
-Umiesz jeździć konno?
-Umiem. Pewnie lepiej od ciebie.
Przewrócił oczami.
-A skradać się? Siedzieć godzinami bez ruchu? Polować? Przekazywać wiadomości? Wspinać się?  Znasz się na historii naszego kraju albo obecnej polityce? Geografia? Kulturoznawstwo? Handel zagraniczny? Obrona taktyczna? Planowanie? Języki? Strzelanie z łuku, co jest naszą czołową umiejętnością? A czy umiesz korzystać ze swoich mocy...?
-Nie będę czarować. Nie jestem wiedźmą! Nie interesuję mnie to, najwidoczniej jestem w tym zakresie bombą biologiczna której nie powinno się ruszać. Kochaj mnie jaką jestem, bo mogłam być gorsza.
Ups. Oby nie wziął tego z "kochać" na poważnie.
Spojrzał na nią.
-Naprawdę nie chcesz używać swoich mocy?
-Nie mam tych mocy.
-A jeśli masz?
-To nie chcę ich mieć.
-Więc dobrze. Zrobimy z ciebie najzajebistrzego strażnika jakiego świat widział bez magii.
No, nie powie, ale to właśnie chciała usłyszeć.
-A mogę tak w ogóle?-Nie, żeby się tym przejęła gdyby co.
-Mily... Połowa strażników nie ma najmniejszej mocy. Tak jak ja.
No...to ją zdziwiło. Miała go za siusiumajtka który całą wiarę pokłada w czary mary, a teraz został tylko siusiumajtek.
-Naprawdę? Ale przecież prawie wszyscy pozostali uczniowie...
-Nie. Z sześćdziesięciu na ten rok tylko jedenaście ma jakąś moc. Łącznie z tobą.
-O. -zrobiło się jej trochę głupio. Mimo to naprawdę nie chciała bawić się w jakieś szatanistyczne obrzędo magiczne cośtam.
-Ej...-mruknął cicho.- Nie przejmuj się tym. Z magią czy bez- będziesz najlepsza.
-Naprawdę tak myślisz?- powiedziała zdziwiona.
Pokiwał głową.
-Wiesz, co nas teraz czeka?
-Hm?
-Morderczy trening i nauka, kompanko.
-Już nie mogę się doczekać.
Podał jej kopertę pełną papierzysk.
-Masz tu wszystkie informację, a całe wyposażenie strażnika i kilka rzeczy, które pomyślałem, że ci się przydadzą leżą u ciebie. Zaczynamy jutro rano.
-Mam do ciebie na lekcjach mówić per sir?
-Tylko spróbuj.
Reszta dnia była prawie cały czas regularną bijatyką.
Porozmawiali po tym jeszcze trochę. Odprowadził ją pod pokój, i chwycił za rękę:
-Dobrej nocy.
Mily wyjrzała za okno. Zdziwiła się strasznie, bo kilka bójek (podobno w ramach treningu) z innymi adeptami i długa bo długa rozmowa z przerwą na obiad tak się przeciągnęły, że już zrobiło się późno. Ale to dobrze. Byłą już zmęczona. Zmęczona, i spocona.
Pocałowała go szybko w policzek. Chyba zrobił się czerwony, ale było za ciemno, by cokolwiek zobaczyć.
-Mily...
-A, przepraszam.
I nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo przyciągnął ją do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem. Był pierwszą osobą, od długiego czasu, której się to udało.
Cóż, niektóre rzeczy wymagają specjalnych poświęceń.






sobota, 2 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 6

Niespodzianka

No, to się wykażę!- nie pomyślał pewnie nikt na teście. Emily nie dowierzała swojemu szczęściu. Zestresowali ją, a tu proszę. W pomieszczeniu nie było nic oprócz stołu, krzesła i kilku przedmiotów na blacie. Nóż, kawałek chleba, świeca i szklanka wody.
Zwoje jej się przegrzewały. Najwidoczniej miała zrobić KANAPKĘ. Albo tosta.
Czy to miał być test na ynteligencję? Czy rzeczywiście chcieli mieć zrobione drugie śniadanie, przy okazją odseparowując kandydatów na poziomie ziemniaka?
Najwidoczniej. Rozważała też rozwalenie ściany za pomocą krzesła, myśląc że znalazła się w nowej części szklanej pułapki. Dla chcącego nic trudnego.
Nagle usłyszała tykanie. Czyżby terroryści?
Podeszła do stołu, uważnie patrząc by stąpać tylko po różowych kamieniach. Tak, na wszelki wypadek.
Na stole dostrzegła karteczkę z sex -propozycją.
Zabierz to, co jest ci najbliższe. Potem wyrusz dalej.
W odruchu chciała się rzucić na nóż. Bez chleba jednak nie zrobi tosta, i co wtedy? A bez wody, nie będzie czym popić. Kobieca strona natury dawała o sobie znak.
A świeca... rozświetli ciemności. Ciemności jednak skryją to, jak wyglądała po nieprzespanej nocy.
Emily nie była głupia, chociaż często się popisywała, nawet sama przed sobą. Potrzebne jej było wewnętrzne pocieszenie, świadomość, że mimo wszystko pozostanie sobą.
I tak postanowiła. Nie weźmie nic, wszystko co jest jej najbliższe ma ze sobą. Nagle jednak dotarła do niej druga część wiadomości.
Potem wyrusz dalej.
Że gdzie niby?
Jedyna droga prowadziła przez drzwi, którymi się tutaj dostała. Odezwał się jednak jej wewnętrzny Sherlock.
Jeśli wyeliminujemy możliwe, niemożliwe jest odpowiedzią. Ok, czyli wraca do strażników.
Otworzyła drzwi. Nie znalazła się jednak w przestronnym gabinecie. Schody prowadziły w dół. Bez żadnego światła. Podjęła jednak decyzję, nie wróciła po świecę. Nie było w jej stylu zmieniać przekonania.
Ruszyła więc. Nie bała się, wiedząc, że ciemności ją ochronią. Nagle zimne światło oświetliło melinę.
No dobrze, melinę z piękną posadzką, i ozdobionymi szkłem ścianami.
A pośrodku stał kryształ. Wielki piękny, stanowiący źródło światła. Może tylko troszkę kiczowaty.
Kryształ fascynował ją. Nie wszystko jednak miodzio co się świeci.
Nie podeszła, nie dotknęła. Znikąd pojawił się na ziemi kolejny anons do agencji interesów podejrzanych.
Dotknij kryształu, a dowiesz się kim jesteś.
-Ejej. Nie potrzebuję do tego jakiegoś brylancika, jasne?!- krzyknęła w niewiadomym kierunku, uwalniając oburzenie-Doskonale wiem, kim jestem!
To prawda. Była doskonałym wojownikiem i uczuciową, choć nieco ordynarną, dziewczyną. Nikt nie musiał jej tego mówić. A już nie jakiś gadająca skała. Mogła być naćpana, ale wszystko miało swoje granice.
I z tym nastawieniem wróciła na górę. Nie zdziwiła się, że znowu czekał ja Wonderland w postaci pomieszczenia strażników. Siedzieli z zaniepokojonymi minami zawzięcie dyskutując z Dante.
-I co, zdałam?- wyszczerzyła się.
Dante odwrócił się w pewnym błyskiem w oku. Nie wiedziała, co to mogło oznaczać.
-Mily... podważyłaś cały sens tego testu.
-Czyli nie mam mocy? -odparła, lekko zawiedziona.
-Masz, to akurat wiemy. Tylko... nie umiemy jej sklasyfikować. Możemy tylko zmierzyć, jak jest duża.-mówiąc to podszedł do niej z jakimś jajkiem w ręce.
-Jeśli chcecie mnie obrzucić jajami to chyba cały koncept traci na wartości jeśli nikt tego nie zauważy, prawda?
-Proszę, weź to do rąk.
-Wyczuwam w powietrzu spisek.
Patrząc na strażników widziała, że są zaszokowani jej postawą i zachowaniem. Cóż, nie oni pierwsi i nie ostatni.
Choć raz zrobiła coś jednak tak jak kazali i sparzyła się na tym. Dosłownie.
Jajo wyglądało na szklane i było całkowicie przezroczyste. Gdy wzięła je do rąk zaczęło się mienić na różne kolory. Strażnicy obserwowali to z niedowierzaniem w oczach.
-Ładna błyskotka- przyznała.
Dante dotknął jej dłoni. Jajo zaczęło się strasznie szybko nagrzewać, robiąc się czerwone i parząc ją dotkliwie  w dłonie.
-Co to do jasnego knura było?!-krzyknęła.
Dante zacisnął usta, a pozostali nadal siedzieli w osłupieniu.
-Kolor oznacza specjalizację, a ciepło moc. Nikogo jeszcze nigdy ovum nie oparzyło, a ni nie pokazało...tęczy.
-Ovum?
-Z łaciny jajo.
Ha! Wiedziałam!
Dante spojrzał na jej dłonie i dostrzegł pęcherze.
-Muszę się nią zająć- powiedział do pozostałych.
-Ależ Strażniku! Odkryliśmy coś bardzo niebezpiecznego! Trzeba to trzymać pod kontrolą.
Chłopak zrobił się czerwony.
-To?! Ona jest dziewczyną i właśnie się poparzyła. Nie jest waszym królikiem doświadczalnym. Biorąc pod uwagę regulamin mam takie samo o tym zadecydować jak wy.
Złapał ją delikatnie za ramię i wyprowadził z gabinetu.
Na zewnątrz stali uchachani adepci z plakietkami pokazującymi ich zdolności. Emily zrobiło się trochę przykro. Nie miło było odstawać od grupy. A najgorzej, gdy dostrzegła Madelyn, okazującą się być specem od powietrza. Wykorzystała to do powiewania włosami. Nie pomyślała pewnie o tym, że smród też przy okazji się roztacza.
-Gdzie mnie kradniesz?-spytała przygaszona.
-Idziemy do mojego pokoju. Trzeba opatrzyć ci ręce.
-U, zapowiada się nieźle.- walnęła sarkazmem.
Weszli. Dostrzegła, że jego pokój był podobnej wielkości do jej. Tylko nie dzielił do z Madelyn. Na szczęście. Nie było jednak żadnych odznak, malowideł, kwiatów. Nie można było rozpoznać, do kogo to pomieszczenie należy, ani czy nawet jest zamieszkane. Jakby nic go tutaj nie trzymało.
Zajął się jej dłońmi bardzo delikatnie. Nawet nie poczuła, a już miała na nich bandaże.
-Masz predyspozycję na pielęgniarkę.
Uśmiechnął się na ten swój sposób.
-Minąłem się z powołaniem?-odrzekł cicho.
Dopiero wtedy zauważyła, jak blisko stali. Odsunęła się pośpiesznie, jednak bez niezręczności która cechowała większość dzierlatek. Jeszcze czego.
Dostrzegł jej przygaszony nastrój, którego nie zamaskowała swym zwykłym sarkazmem.
-Nawet nie myśl, że jesteś gorsza. To, co odkryliśmy, czyni cię wyjątkową i pokazuję, że masz wielką moc. Nieukierunkowaną, albo... wszechstronną. Możliwe, że zapanujesz nad wszystkimi żywiołami tak, jak żaden z nas nigdy nie będzie w stanie. - te słowa ukoiły trochę niepokój ukryty w niej.
-Ale przecież patrzyli na mnie jak na dziwadło.
-Bo nie dostrzegli tego błysku co ja-wyznał patrząc jej w oczy.
Zrobiło się dla niej zbyt romantycznie.
Wymknęła się po angielsku.
Jedyne, czego potrzebowała na tą chwilę to ostry nóż i drugie śniadanie. To zawsze rozwiązywało problemy. Skierowała się w stronę kuchni. Może wyżebrze coś na ładne oczy.
Wszystko, byle nie jajka.

wtorek, 29 lipca 2014

"Zbuntowana" Rozdział 5

Próba

Obudziło ją pukanie do drzwi. Po pierwszej nocy z blond jędzą była wykończona jak po zaganianiu świń do zagrody. Podobne doświadczenie. Madelyn nie mogła ( bądź nie chciała) zasnąć więc zasypywała ją swoimi mądrościami typu "krowy śpią na łące, a nie w pokoju" połączonymi z wymownymi spojrzeniami. Nie odpowiedziała na pytanie Emily, co ona, skoro tak twierdzi, właściwie tu robi.
-Akwizytorów i kontroli nie wpuszczamy - ryknęła wtulając się w poduszkę.
-A mnie?- spytał Dante uchylając lekko drzwi.
-Ty też jest na czarnej liście- poinformowała go. Ze śliną w kąciku ust i potarganymi włosami musiała wyglądać jak groźny wojownik. Z epoki kamienia łupanego.
Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo,  patrząc w stronę  wiedźmy wypiętej do świata tyłkiem. Dosłownie, bo w tej pozycji odpłynęła w świat nocnych marzeń, śniąc o mordowaniu noworodków.
-No cóż, w takim razie nie będę mógł ci przekazać, że chętnie zobaczymy cię na śniadaniu.
-Wy może i chętnie. Skąd pewność że to odwzajemnione?
-Tak szczerze, to powątpiewamy w to. Mamy jednak próżną nadzieję że zechcesz zjeść z nami, śmiertelnikami.
-Hasło poprawne - zasłużył na jej uśmiech. Obiektywnie patrząc było to duże osiągnięcie.
Gdzieś w między czasie Madelyn, niestety, powróciła do żywych. Gdyby spojrzenie mogło zabić, uczyniłaby z Emily smażoną kiełbaskę.
-Ponieważ jestem kobietą, wiedz jedno Dante.
Podniósł pytająco brew.
-Nie mam się w co ubrać. I to dosłownie. Moje ubrania w nocy ukradły jakieś gnomy, a myślę, że naturyści nie przyjmą mnie z otwartymi ramionami po tym, jak ich zwyzywałam od zboczeńców i klech.
-Dlaczego klech...? Zresztą nieważne, nie gnomy cię obrobiły tylko pracownice pralni.
-Też mi różnica.
- Mam coś dla ciebie w zamian.- mówiąc to wyciągnął piękną, długą suknię i podał jej paczuszkę z bielizną.
-Ciekawe ile jedwabników musiało umrzeć żeby stworzyć to cudo.
-Szkoda ci ich?
-Coś ty. Po prostu ta myśl sprawia mi perwersyjną przyjemność.
Po tym wyznaniu zostawił je same, by mogły upodobnić się do ludzi. Madelyn wcisnęła się w różową suknie, pokazującą wszystkie jej (wątpliwe) wdzięki, a Emily w podarowane jej przez czerwony krzyż odzienie. Wyglądała świetnie, co oczywiście zepsuła myśl, jak w czymś takim przejdzie mafijski test wtajemniczenia.
 Gdy wyszła szukając sali pokierowała się zapachem smażonych  kawałków z tyłka świni bądź, jak kto woli bekonu. Najpiękniejsze pachnidło, jakie mógł wymyślić człowiek.
Śniadanie przebiegło w przyjaznej atmosferze, dzięki temu, że obie nowicjuszki zajęli jedzeniem, wykluczając im możliwość uprzejmej wymiany zdań. Mądre posunięcie. Jeszcze mądrzejsze było posadzenie Madelyn na drugim końcu sali. Chyba chcieli uniknąć bójek.
Po śniadaniu Dante zaprowadził obie na korytarz, gdzie czekali najwidoczniej inni skazani. Emily przyglądała się im, lecz nie dostrzegła nikogo, kto wyróżniałby się jakoś specjalnie. Ukryty smok- przyczajony tygrys, pomyślała. Głęboko jednak wierzyła, że i tak pokonała by każdego z tutaj obecnych. Kopem w fistaszki, ale jednak.
Za podejrzane należało uznać, że kto wchodził do pokoju grozy, nie wychodził  stamtąd. Albo rzeź niewiniątek, albo mieli drugie drzwi. Chyba jednak to pierwsze. Kolejka zmniejszała się w niepokojącym tempie. Czyli jednak okazało się, że populacja jest przeludniona i należy zredukować liczbę gęb do wykarmienia na zamku. Na kogoś musiało wypaść.
Dante, widząc panikę w jej oczach, zaczął ją uspokajać.
-Ej, gdyby mieli cię tam wpuścić do klatki z wściekłym borsukiem nie ubrałbym cię tak.
Wątpiła w to.
W końcu jednak nadeszła jej kolej.
- Jeśli tam zginę, proszę wywiesić moje ciało przed zamkiem, by straszyło dzieci po nocach. Chociaż jedno z moich marzeń się spełni- z tym stwierdzeniem wkroczyła w ten bardzo śmierdzący interes.
Gdy weszła do pokoju, okazało się, że był to ładny, przestronny gabinet, a za ustawionym tam stołem siedzi trójka strażników.
-Witaj. Jesteśmy tutaj po to, aby wyjaśnić ci zasady rządzące naszym stowarzyszeniem i opowiedzieć, do jakich celów używamy magii.
I znowu robi się dziwnie.
Uroczyli ją piękną naiwną historią, której w sumie nie słuchała, więc trudno powiedzieć o czym była.
Wyłapała pojedyncze słowa jak służba, naród, odpowiedzialność, cztery żywioły i tym podobne. Może gdyby zrobili to w formie jakiejś prezentacji, czy coś...
I wtedy kazali jej wejść w kolejne drzwi życząc powodzenia.
Test się zaczął.

niedziela, 27 lipca 2014

"Zbuntowana" Rozdział 4

Niedowierzanie

Ta odpowiedz aż błagała w męczarniach o ripostę w stylu Emily Hartway. Mafios Dante jednak podniósł rękę w geście "obserwuj". Ucichła. Nie, żeby posłuchała. Zaczęła się przyglądać jego obgryzionym skórkom od paznokci.
-Przydałby ci się manicure...co to było?!
Gdy strażniczka dowodząca treningiem dała znak, adepci wyrzucili swoje podróbki noży rzeźnickich w stronę tarczy stanowiącej cel.. Emily zawsze podobało się rzucanie nożami, ogólnie ostrymi przedmiotami, ale nie to wywołało jej padaczkową reakcje. Podczas swojego lotu broń rozświetliła się na różne kolory. Dało to efekt fajczącej się kiełbaski.
-Muszę się powtarzać?- odrzekł z udawaną urazą w głosie i uśmiechem igrającym na kształtnych ustach. Jej reakcja bawiła go.
-Polaliście to denaturatem i udajecie nie wiadomo jakich magików.- stwierdziła obrażona.
-Tak? A jak wyjaśnisz to?- wskazał jej grupkę która ćwiczyła poza polem rażenia.
 Dziewczyna unosiła się nad ziemią.
-Nie na wszystko odpowiedzią jest alkohol.
-Zdziwiłbyś się.
Ogólnie, odkąd rozpoczął się trening wszędzie albo coś latało, albo się paliło i wszędzie był hałas jak na rynku w dzień podniesienia podatków. Dziewczyna nadal była w szoku jak taka wielka, przestronna sala zmieściła się w ich zamku. I dlaczego nikt o tym nie wiedział. Tyle ludzi... Emily nie widziała wcześniej żadnego z nich. Adepci i jak podejrzewała ich instruktorzy byli ubrani tak samo. Czarny, nieograniczający ruchów kombinezon i wiecznie modne peleryny z obszernymi kapturami. Myśląc o Dante stwierdziła, ze kaptur nie powinien skrywać jego oblicza. Może inni strażnicy nie mieli tyle szczęścia w loterii puli genów. Nosili też przy sobie pasy zapięte na biodrach- z różnymi sakiewkami i pochwami na cudowną latającą broń palną.
Czy może być jeszcze dziwniej?
Czym oni mnie otumanili?
Gdzie można to kupić?
-Macie wystarczająco dużo ludzi w swojej sekcie. Po co wam jeszcze ja?
-Ponieważ widzimy w tobie potencjał- i znowu Janie pojawiła się z nicości.
-Mhm. Tylko ja nie umiem waszych hokus-pokus.
Był to jeden z niewielu przypadków, gdy wiedziała co mówi. Nawet to musieli jej zabrać.
-Możesz mieć w sobie większą moc niż my tu wszyscy razem wzięci. Albo nie mieć żadnej - uroczo.
-A jak to sprawdzicie?
-Ty musisz sprawdzić w teście. Oczywiście, o ile zgodzisz się do nas dołączyć.
-A mam jakąś inną perspektywę?-odpowiedziała zrezygnowana.
-Nie, raczej nie - powiedziane z bananem na twarzy.
-Od początku wiedziałam że z was jakiś gang bananowych chłopców. Jak coś nie tak, to nogi w beton i do rzeki - marudziła.
Dante i Janie unieśli brwi tak jednomyślnie, że chyba to ćwiczyli.
- To znaczyło, że się zgadzam, tak dla jasności.
Zaprowadzili ją znowu do Głównodowodzącej w celu podpisania kontraktu z diabłem. Nie używała własnej krwi, ale było blisko. W formularzu zawierały się informację o niej, i wszystkie rzeczy na które się zgodziła, między innymi podleganie regulaminowi stowarzyszenia zwanego Strażnikami oraz zgoda na naukę przez okres lat trzech. Po tym czasie zostanie pełnoprawną Strażniczką, będzie kopać tyłki łotrom  zdrajcom i pijakom, oraz jeśli kupi już teraz dostanie własny przydział do nory, której będzie pilnować. Nie można przegapić takiej okazji!
-Więc to oznacza, że jutro przejdziesz test sprawdzający twoje zdolności- męczyła ją Janie. -Teraz Dante zaprowadzi cię do twojego nowego pokoju.
Wow. W tym burdelu dostanie swój pokój.
-Mam nadzieje, że polubicie się ze swoją współlokatorką.
Mogło być tak pięknie.
Dante zaprowadził ją do części pseudo-mieszkalnej. Było nawet znośnie. Dopóki nie poznała jej.
Przepiękna blondynka z niebieskimi oczami i nieskazitelnym uśmiechu. Wszystko w pakiecie na dziewczęcej słodkiej twarzyczce.
Emily boleśnie zdawała sobie sprawę z kontrastu między jej męskim ubiorem, hm... troszeczkę podniszczonym przez treningi i wyglądającym na biedny nawet pomimo szorowania, a wymyślną suknią w kwiaty z delikatnej dzianiny. Na domiar złego uśmiechnęła się słodziutko do Dantego i wyraziła swoje głęboko filozoficzne przeświadczenie na głos.
-Ja chyba nie będę mieszkać z...tym chłopakiem.-Przypomniała sobie że nadal ma na sobie hełm skrywający jej włosy i kurz po pracy na policzku. Zarumieniła się. Trochę dlatego że została upokorzona, ale bardziej z ciśnienia które zaraz znalazłoby ujście w postaci pięści na tym damulkowatym nosku.
-To nie jest chłopak, tylko twoja nowa współlokatorka, Madelyn - odezwał się strażnik tak chłodno, że aż ją zmroziło.
-Ależ proszę, nie  gniewaj się. Czasami pozory mylą...- mówiąc to przysunęła się do niego i położyła rękę na jego torsie. Prędko się odsunął. Jego mina wyrażała..zmieszanie? Nie, bardziej wstręt. No cóż, tyle dobrego.
-Muszę już iść- odezwał się oschle. Zanim jednak wyszedł posłał jej minę typu "Postaraj się jej nie zabić. Choćby dziś" połączoną z tym jego uśmiechem.
 -Nie wierzę, że już przespałaś się z naszym instruktorem - powiedziała jadowicie.
- Że co proszę?!
-Widzę jak na ciebie patrzy, pff. Nie pojmuję, że pod tą koszulą kryje się jakiś biust. Jeśli tobie się udało to ja mam go za pewniaka.
Mówiłam kiedyś, że nie lubię blondynek?

Obserwatorzy