środa, 3 września 2014

"Zbuntowana" Rozdział 11

Trema

-No- zaczęła ambitnie Mily- nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale najwidoczniej masz na mnie zły wpływ.
-Będziesz miała bejbi?
-Musisz zawsze wyprzedzać fakty. Niestety, nie tym razem. Ale... nie mam się w co ubrać.
Julay prawie się zadławiła, gdyż była w trakcie smakowania podejrzanego kompotu. Zamkowe kucharki nie powiedziały im, z czego był. Kilka kotów ostatnio zniknęło, więc dziewczyny zrobiły się czujne.
-Dobra, ja też nie myślałam, że kiedyś to od ciebie usłyszę. No cóż, to musimy prosić o krótką przepustkę na zakupy.
-Albo znaleźć jakiegoś transa.
-Opcjonalnie.
-Hej laski. - mistrzem podrywu był Damien. Ten don juan, którego Em pokonała na pierwszej lekcji walki wręcz. Dziwiła się, że jeszcze do niej podchodził. Najwyraźniej, głupota przytłumiła instynkt samozachowawczy.
Uniesione brwi powitały go z otwartymi ramionami.
-No to, ten. Bal. Ty, ja?- spytał bezczelnie patrząc się na Emily.
-Tak i co jeszcze? Dzieci, praca, pole.
-Każdy orze jak może- dodała Julay, którą nagle natchnął duch poety.
-Czu mam się za to obrazić?
Przytaknęła.
-Y, to co?-spytał, po czym nie trudził się zamknięciem gęby.
Przykro. Bardzo przykro, że większość dziewczyn by się zgodziła. I kto tu myśli kroczem?! Trochę testosteronu, przytłumionego potem i już wariują. Jestem bardziej męska (i mocniej się pocę) niż on.
-Niesety, może mam i niskie wymagania, ale podstawą jest, żeby nie mówić wyłącznie monosylabami.
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
-Nie znasz tego słowa, prawda?...-westchnęła.
Spuścił spojrzenie.
-Dobra, nieważne. Odpowiedz brzmi: nie.
-Wiedźma-mruknął.
-Z piekła rodem!- krzyknęła za nim Julay. Emily zaczęło intrygować jej chwilowe poetyckie nastawienie.
Wybrały się więc jednomyślnie do wyżej postawionej wiedźmy prosząc o przepustkę do miasta. Nawet gdyby jej nie dostały, to same by sobie wzięły, strażniczka nie miała więc wyboru, dała im ich kieszonkowe, przestrzegła, żeby nie brały cukierków od obcych i puściła. Niestety, był pewien haczyk. Żeby nie uciekły z tego obozu /koncentracyjnego/ przetrwania musiał iść z nimi pełnoprawny strażnik. Szit.
Przecież to oczywiste, kto z nami pójdzie.
Zawsze dają ci twoich byłych lovelasów.
Albo tylko ja mam takie szczęście.
Nie myliła się. Dante, w nieokreślonym nastroju ruszył z nimi na babskie zakupy.
Wybrali się na swoich wierzchowcach /bez zbędnych skojarzeń/. Beg był całkiem zadowolony, pewnie przeczuwał okazję do nawiezienia okolicznych terenów zielonych. Emily całkowicie podzielała jego zdanie.
Droga nie była długa ani męcząca,wręcz bardzo przyjemna. Znali już ją z wycieczek terenowych. Wiodła przez gościniec i okoliczny bór, omijając pola uprawne i wioski. Strzemiona cicho skrzypiały, ptaki śpiewały.
Nie cieszcie się tak, smarki. Tylko się dowiem, gdzie do kuszy wkłada się bełt, a wystrzelam was co do jednego.
Miasteczko tętniło życiem. Zewsząd było słychać odgłosy pracy kowali i rzemieślników. Dzieci, pod wszechwidzącym okiem swoich przykładnych matek biły się wzajemnie. Wszędzie dochodził też aromat fekaliów.
Ich celem była dzielnica zamieszkana przez co drobniejszą szlachtę, która z różnym przyczyn zaniechała uświetniania zamku swym samozwańczo-zarąbistym ego.  Znajdowały się tam pracownie krawcowych i szewców, sklep jubilerski i inni nielegalni mecsico emigranci.
-A witam moje drogie panie!- wykrzyknęła pełna entuzjazmu sprzedawczyni. Najwyraźniej nie była zgorszona faktem, że przyjaciółki nosiły spodnie. Jak ktoś ma wyuczone przyodziewać czyiś tyłek, to już chyba wyrabia sobie pewną odporność na takie zgorszenia.
Dziewczyny uwolniły swoje berserkerskie zapędy i rzuciły się w wir zakupów. Mily nie chciała powiedzieć tego głośno, ale zamierzała znaleźć taką suknie, żeby Dantego zatkało. Oczywiście, że łatwiej by było, gdyby po prostu była naga, ale tą opcję zostawiła sobie na koniec. Oskarżony zaś oparł się o ścianę i ze zdumieniem obserwował, ile nagle energii w sobie odnalazły. Jednocześnie unikał patrzenia petentce w oczy.
W końcu, gdy obie uginały się już pod różnymi szmateksami, zabrały się do mierzenia. Najpierw Julay, na której każdy worek po ziemniakach wyglądał świetnie.
Nie, żebym oceniała jej gust.
Znalazła jednak coś przyzwoitego. Ciemno zielona suknia podkreślała jej podobieństwo do niektórych ladacznic. Tych z wyższej półki. Gdy po tym stwierdzeniu uzyskała aprobatę przyjaciółki przepuściła kasę z łatwością jak Emily spławiła Damiana.
Z niedoszłym rycerzem jednak było gorzej. Mierzyła dużo sukni, ale że żadna nie zasłaniała jej twarzy nie można było mówić o sukcesie.
-To- rzekła w końcu Jul- jest twoja suknia.
-Tak myślisz?
Adeptka szepnęła jej coś na ucho. Posłuchała jej rady i obserwowała minę Dantego.
Na widok czarnej, przylegającej sukni wyszywanej u trenu diamencikami i z gorsetem podkreślającym, co nikłe zrobił minę dzieciaka, który na święta dostał wreszcie swoje wymarzone skarpety. Wniebowziętą.
Trwało to jednak krótką chwilę. Już za moment, z widocznym trudem znów przyjął maskę obojętności.
Czyli nie wszystko tam jeszcze wygasło. W środku nadal kipi jak mleko.
Gorzej, że sobie wmawia nietolerancje laktozy.





1 komentarz:

Obserwatorzy