piątek, 29 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 10

Zazdrość

Kilka kolejnych tygodni było katorgą, ogniem piekielnym, wiecznym poświęceniem i kacem. Mimo, iż Mily umiała walczyć i jeździć konno, nie musiała tego szlifować, pomagała w tym innym. O zgrozo, co za beztalencia. Były też rzeczy w których i ona musiała się doszkolić. Mieli do wyboru łuk i kuszę. Łuk-elegancja i praktyczność. Kusza- toporność, traci na szybkości. Toż to jasne co wybrała.
Z kuszy wcale nie strzela się tak prosto, jak z liścia w twarz.
Nową grozą była zapowiedziane na za tydzień zajęcia teoretyczne. Jedyne, co powstrzymywało ją od brutalnego mordu na przypadkowym przechodniu były chwilę spędzone z Lukim, bo tak nazywał się natręt poznany w bibliotece i nową znajomą, której nie wystraszyła powierzchowność Emily.
Jestem jak cebula. Jak ogr. Mam warstwy.
Dziewczynę zwano Julay, i była kimś, po kim Mily nie spodziewałaby się takiej akceptacji. Była bowiem bogata, śliczna i bardzo normalna. Najwidoczniej jednak nie polubiła się z wartymi siebie snobami, więc przyczepiła się jej. Łaskawie ją tolerowała. Zaskakująco, okazała się jednak dobrą partnerką do rozmowy i głupich dowcipów, jak oblanie Luka i jego kolegów pomyjami, z dachu. To jak im się za to odwdzięczył nie pozostanie niedopowiedziane.
Mimo to, ta trójka lubiła się, ku wielkiej irytacji Madelyn. Wredna współlokatorka nie mogła znieść myśli, że jeszcze wredniejsza współlokatorka znalazła podobnych sobie. Zresztą, nie ona jedna.
Mily często łapała Dantego, tego starego zboczucha, jak sam siebie między wersami określił, na rzucaniu jej dziwnych spojrzeń. Może i nie rozbierał jej wzrokiem, ale dziwnie być obserwowaną tak przenikliwie. Błękit jego oczu podejrzanie parzył.
Tymczasem, niestety, żadne romantyczne historie między nią a Lukim się nie wydarzyły. Być może i mogłaby go upić, czy coś, ale... dobrze jej było, z nim jako przyjacielem u boku. On też wydawał się zadowolony. Rozumieli się świetnie i uwielbiali spędzać ze sobą czas, ale nie można zmusić się do uczucia. Stworzyli, łącznie z Julay paczkę, która póki co, trzymała się razem, razem jadła, śmiała się (z innych) i kpiła z systemu.
Teoretycznie nie powinni się byli zaprzyjaźnić.
Teoretycznie w kiblu powinna być srajtaśma. Teoria teorią, praktyka praktyką.
Nowi towarzysze zbrodni Emily dostrzegli jej zawiłe i skomplikowane relację z Madelyn. Nie dziwili jej się ani trochę. Postanowili utrzeć jej trochę nosa, za pomocą starych, sprawdzonych metod. Mimo, iż plan miał dopiero zarys, już musieli pohamowywać swoje zapędy. Szkody należy ograniczyć do tego, co funduje NFZ.
Coś jeszcze poprawiało Mily nastrój. Lekcje jazdy konnej. W senesie, że ona uczyła innych.
Była jedną z niewielu, którzy naprawdę wiedzieli jak rozróżnić łeb od zada. Każdy adept dostawał swojego wierzchowca, o którego musiał dbać. Koń dziewczyny dostał najbardziej epickie imię, jakie mogła wymyślić, a możliwości miała Duże. Nazwała go Boskoepickigniewbogathora. Się czytało mitologię. Najlepsze jest to, że mogła to wpisać do akt. Strażniczka Janie chciała ją zabić.
Byłoby troszkę nie praktycznie zwracać się do pięknego, karego araba pełnym imieniem, zdecydowała się więć zwracać do niego per Beg. Trochę nie przystoi, ale po wiadrze prosa przebaczył jej.
Drugim powodem, czemu ubóstwiała te lekcje byli inni adepci. Łzy rozbawienia leciały jej chyba przy każdym uczniu. Zwłaszcza jak lądowali w błocie. Jej ulubioną uczennicą była Madelyn. Z wiadomych przyczyn.
-Powtórzmy coś tam gadał- poprosiła Mily, gdy siedziała e swoją paczką na błoniach należących do zamku, w niedziele, dzień pańsko-bogobojno-ustawowo-wolny.
-O imprezie czy mordobiciu?
-JAkby była jakaś różnica. Dawaj o tej imprezie.
-No cóż, mówiłem, gdy akurat bardzo mnie słuchałyście, że Głównodowodząca pitoliła coś o balu inauguracyjnym.
-Nie cierpię jędzy.
-Oj nie mów tak- wtrąciła Julay-dała mi kiedyś ciasteczko.
-Przedtem je pewnie opluła.
-Jeśli tak, to jej ślina ma właściwości ekstazy.
-Czy z wiekiem wyrasta się z żartów o narkotykach?
-Jakich żartów?
-Dobra, nie ważne. Mów o tym balu.
-Trzy miesiące po rozpoczęciu nauki- powiedział słowo nauka iście adekwatnie do sytuacji- odbywa się bal, na którym stajemy się autentycznymi adeptami i rozpoczynamy prawdziwe szkolenie, według ustaw, etcetera.
-Możemy się wypindziować?
-Nie powstrzyma was żaden zakaz.
-Jak ty nas znasz, Luki-stwierdziły jednogłośnie.
-Czyli został nam jeszcze tydzień i zalejemy się w trupa.
-Każdy ma kogoś zaprosić.
Dziewczyny spojrzały po sobie.
-To go bierzesz!
-Czym zawiniłam?!
Chłopak spojrzał na nie z politowaniem. Nie ma sprawy. Zaproszę Madelyn. Jest tysiąc razy ładniejsza od was obu.
-Wiesz, że nie wytrzymasz z nią nawet godziny?
-Emily jakoś wytrzymała.
-I patrz na nią, jaka jest skrzywiona.
Tego, jak bardzo jestem skrzywiona nie jestem pewna ani ja , ani nawet Nostradamus.
Tylko jedno jest stuprocentowo pewne.
To jest zaraźliwe i bardzo niebezpieczne.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Jak to się skończy? Rozdział 1

-----------------------------------Uwaga--Niezgodność--Z-Oryginałem---------------------------------------
Szedłem w stronę dormitorium przyglądając się swoim paznokciom. Przy okazji dostrzegłem swoją własną bladość kontrastującą z czernią szat. Czysta krew najwidoczniej niezbyt mnie ogrzewa, pomyślałem z ironią.
Ojciec nie miał racji, a ja dobrze o tym wiedziałem Jak miałem jednak wyjść z tej roli, jak pokazać kim jestem naprawdę? Przecież pozory które stworzyłem znakują całkiem inną osobę. A może ja sam już się nią stałem?
Schody skrzypiały, a obrazy na ścianach cicho chrapały. Poruszałem się jak najciszej potrafiłem, byle tylko ich nie obudzić. Zrobiłyby straszny raban o zakłócanie ciszy nocnej. Miałyby rację. Oj, chyba znów wyszedłem z roli.
--..--..
Piórko lekko tańczyło na wietrze, a wraz z nim latały też drobinki kurzu. Zobaczyłam je dzięki wspaniałemu oświetleniu, z okna nade mną. A wszystko w blasku pięknego księżyca. Był zachwycający, pewnie dlatego napawał natchnieniem wszystkie wrażliwe dusze.
Do moich uszu dobiegł szept cichych kroków. Nie były jednak ciche w sposób zwyczajny. To było wymuszone. A mimo wszystko i tak zakłóciły mój spokój.
--..--..
Jeszcze tylko do końca korytarza i schodami w dół do lochów. Miałbym szczęście, gdybym nie spotkał żadnego nauczyciela. Na szczęście Snape był zbyt leniwy, żeby zarywać nocki na dyżurach.
-Widzę, że nie tylko ja nie zaznałam snu tej nocy.
Pomyślałem, że zejdę na zawał.
-Kto...? Luna.
Spojrzała na niego swoimi niebieskimi, wielkimi oczami. Zaraz zaczną się pytania.
-Co robisz tu o tej porze? Myślałem, że szlamy mają godzinę policyjną- tak, byłem żałosny. Nie stać mnie było nawet na jakieś pyskówki na poziomie. To było po prostu najbardziej skuteczne.
Grymas wykrzywił jej twarz.
--..--..
Na początku wyglądał tak niewinnie. Jego oblicze było trochę zmieszane, trochę przestraszone. Dostrzegła wtedy coś dziwnego. Jakby... żal, że musi jej odpowiedzieć tak, a nie inaczej. Pomyślała nad tym. Czy to nie było dziwne? Chciała, żeby się zatrzymał. Może przez rozmowę dowiedziałaby się, dlaczego ciągle udaje. Postanowiła go po prostu spytać.
-Dlaczego zachowujesz się inaczej, niż byś chciał?
Dostrzegła błysk w jego oczach. Trafiła w czuły punkt. Myślał pewnie gorączkowo nad odpowiedzią, ale w tym czasie na jego nos pofrunęło zaginione piórko w bajeczny piruecie, wytrącając go z równowagi. Chyba się poddał. Zrzucił maskę.
--..--..
Nie było sensu dłużej udawać. Dziewczyna odkryła jego sekret, dostrzegła, że w rzeczywistości wcale nie pasuje mu rola, którą mu przydzielono. Zrobił więc coś, co nie zdarzyłoby się w świetle dnia. Dosiadł się do niej. Jego knykcie dotknęły zimnego kamienia, a on sam zsunął się po ścianie na ziemie.
-Wiesz, noc to idealny czas, żeby rozmawiać o rzeczach których się obawiamy. Albo o tych, które nas dręczą. Zwłaszcza wpatrując się w księżyc-pouczyła mnie.
-Chyba się z tobą zgadzam- odparłem, wpatrując się w witraż na przeciwko mnie.
-Jestem dobrą słuchaczką.
To było jawne zaproszenie do rozmowy. Czy mogłem tak postąpić?
--..--..
Byłam bardzo ciekawa, kto kryję się pod wizerunkiem chamskiego chłopaka z bogatej rodziny. Miałam przeczucie, że kryję w sobie pewną wrażliwość. Ta dziwna pani od wróżbiarstwa nazywała takie przeczucia darem.
-Jako jedyna osoba w Hogwarcie dostrzegłaś, ze jestem kimś innym, wiesz?- wyznał mi patrząc się w powietrze. Tak, nicość jest dobrą weną.
-Podejrzewam, że ta rola jest ci narzucona.
-Masz rację. Jakby to wyglądało, gdybym spoufalał się z zdrajcami krwi, albo innymi, którymi pogardza moja rodzina? Ojciec by mnie wydziedziczył.
-I co z tego? Zależy ci na tym?
-W sumie... nie. Ale wtedy nie spełniłbym powierzonej mi misji- powiedział z bólem w głosie- Nie mogę ci powiedzieć, co to jest.
-Nie musisz. Nigdy nikomu bym nie kazała się z niczego tłumaczyć. Wcale tego nie chcesz.
Zaskoczyłam go. Nagle latające pyłki znowu mnie zaintrygowały. Tak pięknie i szybko obracały się w szalonym tańcu.
-Tak. Oddałbym wszystko, by tego uniknąć. Ale wtedy miałbym wielkie kłopoty. Jestem przyparty do muru. Wolałbym chyba urodzić się w zwykłej, mugolskiej rodzinie.
-Nikt w tym zamku chyba nie spodziewał się usłyszeć takich słów. Nie z ust Dracona Malfoya.
-Tak... Bo nikt raczej nie wie, kim naprawdę jest Draco. Ja też chyba nie wiem.
Złapałam go za rękę.
--..--..
Poczułem jej drobne palce na mojej dłoni. Uścisnąłem ją.
-Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Ty nie masz żadnych spraw, które ciążą ci na sercu?-odparłem z nutką rozbawienia w głosie.
Zamilkła na chwilę. Wsłuchiwałem się w jej równy, spokojny oddech. W takiej ciszy usłyszałbym nawet bicie jej serca. Nie było tam jednak skrępowania.
-Mam.
-Jestem dobrym słuchaczem.
-Skoro tak... Czy ty uważasz, że jestem dziwna?
-Martwi cię to?
Mrugnięcie stanowiło odpowiedz. Miała piękne, długie rzęsy.
-Myślę, że jesteś inna- obserwowałem jej reakcję- Tylko nie zrozum tego źle, błagam. Uważam, że jesteś inna, jak stokrotka wśród chwastów.
-To chyba najmilsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam.
-To chyba najmilsze słowa, jakie kiedykolwiek powiedziałem.
Zaśmialiśmy się cicho, świadomi, że każdy głośniejszy hałas ściągnie na nas kłopoty, i zrujnuje harmonię tej cudownej chwili. Ciągle trzymaliśmy się za ręce.
--..--..
Dostrzegłam, że ma w sobie olbrzymi urok. Znaczy, moje oczy widziały to już wcześniej, było to jednak zamaskowane, nieosiągalne dla mego rozumu, gdyż to wszystko było skryte pod jego ironią i sarkazmem,
-Lubię cię.
-Dziękuję. Pierwszy raz ktoś powiedział mi to szczerze. Ja chyba też cię polubiłem, Luna.
W odpowiedzi uścisnęłam jego dłoń mocniej.
-Dlaczego tu w ogóle przechodziłeś? Jest środek nocy.
-Wracałem do dormitorium. A ty?
-Lubię tą ciszę, którą mogę odnaleźć tylko w nocy. Nie boję się ciemności.
-No tak. W końcu jesteś Luną.
Usłyszeliśmy głośne kroki i dostrzegliśmy cień plątający się po korytarzach. Szybko od siebie odskoczyliśmy. Czar prysnął.
-Co wy tu robicie, smarkacze?!- warknął rozjuszony Snape- Draco? Natychmiast do pokoju, a ty Lovegood- -10 dla twojego domu za wałęsanie się po nocach!
-Profesorze- odezwał się Malfoy zaskakując nas wszystkich, łącznie chyba z sobą – To nie w porządku, że tylko Luna została ukarana.
Pierwszy raz widzieliśmy Snape tak wstrząśniętego.
-Co ty wygadujesz, chłopaku?!
-Mogę to odrobić szlabanem.
-Ehh, dobra, zostaniesz u mnie po lekcjach sprzątnąć gabinet. A teraz do pokoi!
-Dobranoc, szlamo- odparł ze swoim zwykłym chamstwem w głosie. Była tam jednak ukryta wiadomość. Wiedział, że będę umiała ją odczytać.
--..--..
-Dobranoc, ślizgonie od siedmiu boleści- warknęła z uśmiechem na ustach Luna, zanim obróciła się w stronę korytarza. Jej włosy powiewały za nią, niczym jasnozłoty welon.
Wyruszyłem do pokoju w asystencie nauczyciela. Gdy Luna odeszła, Snape wycedził przez zęby:
-O czym ty myślisz? Nie mów tylko, że się w niej zakochałeś. Dobrze wiesz, że masz ważniejsze rzeczy na głowie. Romansuj sobie z Dafne albo Pansy, ale odpuść takie romantyczne historie, i to jeszcze z taką dziwaczką...
-Będzie mi pan teraz dawał rady życiowe? Wiem, że mój ojciec się nie spisuję, ale jakoś sobie poradzę. Dobranoc.
Po czym, czując się odważnie i pewnie jak nigdy udałem się do sypialni, gdzie zdołałem tylko zdjąć buty i położyć się do łóżka. Tego dnia było już za dużo emocji.


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 9

Zacięcie

-Uff, to było ciężkie jak mój tyłek- sapnęła Mily po skończonych zajęciach, gdy szła z nauczycielem do pokoju wspólnego (Ciasnej, klaustrofobicznej klitki, gdzie wszyscy oddychali tym samym śmierdzącym, przeżutym i wyplutym powietrzem. Ale mieli tam chociaż fajne pufy i kominek /by jarać zioło/). Wymogła na nim siłą możliwość rozmowy.
-A więc...-zaczęła dziwnie speszona, gdy już usiedli wygodnie:
-O co ci chodzi?
Dante był sztywny i skrępowany, jakby go podmienili.
Kim ty jesteś cholero i co zrobiłeś z Dantym?!
-Co masz na myśli adeptko?
-Adeptko?! Od kiedy tak do mnie mówisz i zachowujesz się jak... Jeśli nic do mnie nie czujesz, dlaczego mnie pocałowałeś?-odparła już ciszej.
Jego opanowanie w końcu pękło. Na krótką chwile odzyskała swojego dawnego Dantego. Nadal nie wiedziała, jak ma o nim myśleć. Bo był raczej kimś więcej niż kolega. A może i nie?
-Mily... nie mów o tym, jakbym tego żałował. Po prostu... to nigdy nie powinno się zdażyć. Na boga, jesteś niepełnoletnia a ja jestem twoim nauczycielem. Proszę, zapomnij o tym.
Dostrzegł  chyba mokrych zdrajców czających się w kącikach jej oczu. Chciał już dotknąć jej ręki i otrzeć łzy, ale najwidoczniej podjął jakąś wewnętrzną decyzję i cofnął dłoń.
-Jestem od ciebie sporo starszy...
-Ile?!-spytała oburzona. Wyglądał na cztery, góra pięć lat starszego. Smarkacz.
- Dziesięć lat- odparł z wahaniem w głosie.
- Masz dwadzieścia sześć lat? Wyglądasz młodziej. Ej, cicici- przerwała mu, bo chciał już pewnie powiedzieć, że miał rację- Myślisz, że mnie to obchodzi? Lubię cię...- to zabrzmiało tak żałośnie, zupełnie nie w jej stylu. Najwidoczniej ją też podmienili. Dante w sumie wiedział, że nie tylko on poczuł sympatię. Podobał się jej. Może tak właśnie wyglądało zakochanie? Nie była pewna.
Dostrzegła ból w jego oczach. Wiedziała, że nie chciał jej ranić. I że jej ego roztrzaska się jak jajka na omlet.
-Nigdy nie powinno się nic takiego wydarzyć. I nie wydarzy się więcej.
-Nie myśl sobie, że mi zależało- stwierdziła, że to jej ruch na olimpiadzie w łamaniu serc. Chyba ustrzeliła w dziesiątkę. I dobrze. Nie wolno sobie tak z nią pogrywać.
Zarzucając włosami niczym Pamela Anderson oddaliła się w bliżej nieokreślonym kierunku. Chciała pobyć sama i poużalać się nad sobą. Wybrała się wiec gdzieś, gdzie nikt nigdy by jej nie szukał.
Do biblioteki.
Było to piękne pomieszczenie i nawet jej obecność nie sprofanowała tej zadumy. Usiadła sobie po cichu nikomu nie wadząc. Normalnie byłby to objaw choroby, ale teraz po prostu chciała się nasycić tym, jaka jest zraniona. To był taki fetysz.
I jak na złość, ktoś oczywiście musiał zakłócić ten fenomen.
-Widziałem cię dzisiaj na dziedzińcu. Byłaś niesamowita.
-Tak, wiem- zwykle taka odpowiedz wystarczała, ale ta sztuka była najwidoczniej wyjątkowo uparta.
-Wiem, mam na czole tabliczkę "Koncert życzeń". Więc?
-Mogę usiąść?
-Czary-mary, pewnie potrzebna będzie dokumentacja...-chłopak jednak nie czekał. Zero poszanowania dla biurokracji. Usiadł na przeciwko z lekkim uśmiechem na ustach.
Był ubrany w strój strażnika. Miał czarne włosy do ramion, szpakowaty nos i jasne, niebieskozielone patrzydła. Był blady, troszkę wyższy od niej i niezbyt umięśniony. Dziewczyna była przerażona własną reakcją, ale poczuła do niego...przyciąganie. Lubiła Dantego, inaczej nie dałaby się mu pocałować. I wcale jej nie przeszkadzało, że był starszy. Ale nigdy nie czuła do niego takiego...
 /Uwaga, uwaga panie i panowie. Emily nie zachowywałaby się tak, gdyby jej czymś nie odurzył. Ja też nie wiem czym O.o/
Nie oznaczało to, że jest dwulicową zdzirą. A bynajmniej miała nadzieję, że nie.
-Myślałam, ze moje zajebiście-zajebiste metafory cię odstraszą.
-Intrygujesz mnie.
-Czy to oznacza, że zamkniesz mnie w klatce i będziesz kroić?
-Zapiszę sobie to.
-Świr.
-Wiem. Jakich mało.
Przeszła między nimi iskierka porozumienia. Obydwoje zrozumieli, że właśnie znaleźli wspólny język.
Zwykle ostentacyjna postawa Mily odstraszała natrętów.
Zrozumiała, że jeden poyeb zawsze znajdzie drugiego. Po zapachu.

niedziela, 24 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 8

Ból

Dante nagle zamarł bez ruchu. Jego ręce zdrętwiały, mimo że do tej pory całował ją jak młody bóg Harleqinu.
<Nic nie może przecież wiecznie trwać!>
-Ja...dobranoc Mily- po tych słowach uciekł jak spłoszona sarenka. Ok, sarenki są słodkie, ale ten akurat jelonek powinien mieć jaja.
Czując się jak bułka z nadzieniem wiadomym z powodów niewiadomych otworzyła drzwi i przywitała łóżko pośladkami. Miała mętlik w głowie. Ok, może nie miała włosów jak Madelyn, ani jej ust, ani... cuchniało to zazdrością z nutką zawiści i desperacji <cudna kompozycja>. Zrobiła wtedy coś, o co by się nie podejrzewała, ani nikt inny. Nie wolno było tego dłużej przeciągać. A więc, powędrowała dzielnie do dupomyjni i...stanęła przed lustrem. Tak, to rzeczywiście była już desperacja.
Spodziewała się głośnego trzasku, ale termin gwarancji zwierciadła najwidoczniej miał się jeszcze dobrze.
Wdech-wydech. Spokojnie.
Ujrzała dziewczynę. W sumie.. to było jakieś zaskoczenie, gdyż tyle czasu spędziła z mężczyznami, że zaczęła się z nimi utożsamiać. Ale, mimo iż tyłek zwarty do pracy a na dłoniach odciski wyglądała... delikatnie. Zmęczenie chyba kiereszowało jej zdolność oceny sytuacji, ale co tam. Był potencjał, ale bynajmniej...niewykorzystany. Była zaniedbana. Paznokcie połamane, cienie pod oczami włosy suche, skóra też, spocona, brudna, nie pomalowana. Nie poświęcała czasu na babskie rytuały. Efektem było, że kiedy /wreszcie/ mężczyzna (i to nie byle jaki) zdecydował się ją pocałować, to zmienił zdanie i wziął nogi za uszy. Foch.
Może powinna coś ze sobą zrobić. Nie, nie z moralnością, chociaż było to pewnie naglące, ale z wyglądem. Jak mężczyźni uciekają, a cycki jeszcze ma to jest znak "że coś się dzieje".
Zaczęła od wyszorowania się bardzo dokładnie. Nie zdawała sobie sprawy, że jej pępek jest aż tak pojemny. Szacun.
Włosy zostały doszorowane, wyczesane, umyte znowu i znowu zryte szczotką. Dopiero po tym przestały się lepić. Czym? Niektóre zagadki zagadkami pozostaną.
Na gębę położyła "gładź o właściwościach leczniczych". To się chyba nazywało maską, czy tam inna kupa, nie miała pewności. To coś musiałoby zawierać w sobie ślinę jednorożca i panaceum, żeby pomóc.
Dużo tego było, gdy zwykle pakietem premium było mydło. Odziała się w czystą piżamkę, i padła na łóżką z wymienioną pościelą. W tym momencie kochała panie sprzątające. Może chociaż one miały jakiś takt i wdzięk, w przeciwieństwie co do poniektórych sarenek.
To był pierwszy raz, od niepamiętnych czasów, kiedy czuła się naprawdę czysta. Jej flora bakteryjna jej za to nie pokocha.
Rano zwlekła się z łóżka wcześniej niż zwykle. Poczłapała więc do wychodka i zaczęła się szykować. Znowu.
Gdy skończyła, musiała to przyznać. Wyglądała jak opluta śliną jednorożca, czyt. zarąbiście. Czyli maseczka podziałała. Jej oczy nawet nie zrobiły się skośne! Dante powiedział wczoraj, że czeka ich morderczy trening. Na logikę, powinna ubrać swój strażniczy strój. Na logikę. A nie była ona czymś, czym Mily zwykle się kieruję. Rzuciła łaskawe spojrzenie na szafę z ubraniami. O dziwo, znalazła tam mnóstwo ubrań- od eleganckich bawełnianych spodni, których zwykła dziewczyna nie miałaby prawa ubrać po bardzo sexy sexy suknie balowe. A nawet więcej czystych piżamek. Miodzio.
Niestety, stwierdziła z bólem, że nawet i czysta piżamka nie walnie Dantego w twarz przekazem, że nie zawsze trzeba od niej uciekać. Tylko w niektórych sytuacjach. Zdecydowała się więc na zwiewną sukienkę, która pewnie według mieszkańców zamku zasługiwała miano dla kurtyzany. Emily czuła się usatysfakcjonowana z wyboru. Do tego czarne butki na obcasie. Teraz mogli oficjalnie nazywać ją dupodajką. Byle nie za głośno, jeśli lubią swoje zęby. I właśnie w takim stroju poszła na śniadanie.
Patrzyli się z jeszcze większą naganą niż gdy przyszła w piżamie. W sumie, było to nie fair zważywszy na to, że inne dziewczyny miały na sobie suknie z gorsetem eksponującym trochę więcej, niż jej dekolt. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak wyglądały inne adeptki. Jedna czy dwie były w strażniczym stroju. Emily mogła pokonać najlepszego żołnierza nawet w szpilkach, ale wątpiła, czy one też posiadały takie zdolności. Chyba jednak nie przejęły się tym tylko dlatego, że miały jeszcze przed sobą pierwszy trening.
W zamyśleń wyrwał ją widok pustego krzesła. Zobaczyła tylko karteczkę.
"Em, spotkamy się na dziedzińcu o 10.
  Możesz przyjść wcześniej, będę czekał.
D."
Uhuhu, czyli jednak nie porzucił myśli szkolenia jej w walce. Po wczorajszym wykładzie spodziewała się bardziej, że wyślę ją na lekcję o geografii a potem będzie przepytywał.  To będzie jednak ciekawsze.
Nie śpieszyło się jej jednak, i jadła spokojnie, popijając kawą z miodem. Albo miodem z kawą, według gustu. Zauważyła, że inni adepci wstawali od stołu i kierowali się na dziedziniec. Lekcja zbiorowa?
Gdy wreszcie tuszyła się, było za dwie dziesiąta, a sala oprócz prawowitych strażników. To chyba buł czas, żeby wreszcie się ruszyła.
Na dziedzińcu stali już wszyscy adepci: zmanierowane panienki, macho-twardziele i inni lalusie. Żadnych poważnych rywali. Chciała się już wtopić w tłu, ale dostrzegła Dantego, który stał poza grupą i machał na nią ręką. No cóż, nie mogła ignorować swojego nauczyciela. Znaczy, ona mogła wszystko, tylko to tak technicznie rzecz biorąc.
-Nareszcie jesteś - stwierdził beznamiętnie, nie patrząc jej w oczy.
Poczuła się urażona. Nie wolno się tak nią bawić. 
-Wiesz, że będziemy musieli pogadać, sarenko?
Widziała w jego oczach, że bardzo chciał się o tą sarenkę spytać, ale powstrzymał się. Nadal nie zaszczycił jej spojrzeniem.
-Tak, ekhem, będziemy musieli- był skrępowany, to było widać. Obrócił się jednak do niej z wyrazem oznaczającym, że oprócz pracy nic go nie obchodzi.
-Pomożesz mi dzisiaj poprowadzić zajęcia- kurde. Nawet w takim prostym zdaniu było czuć między nimi chemie i fizykę. Nie mógł tego zignorować?
-Co? Jestem dopiero adeptem!
-I świetnym wojownikiem. We wszystkim, jak podejrzewam, walki akurat nikt cię nie musi uczyć. Umiesz strzelasz łuku, prawda?
Przytaknęła.
-Będziemy to ćwiczyli do perfekcji, dobrze, że masz jakieś podstawy. Teraz jednak będziemy uczyć ich- wskazał ręką na grupkę smarkaczy. Smarkaczy w jej wieku, ale jednak.
-Świetnie. Co dzisiaj im pokażemy?
-Podstawy jazdy konnej i walki wręcz.
-Nawet nie widziałeś, jak jeżdżę konno.
-Wierzę, że lepiej ode mnie.
-Nie będę się kłócić. Akurat w tym masz rację.
Normalnie by się uśmiechnął. Działo się coś niefajnego. 
-Ok- westchnął- Zaczynamy- po czym wspiął się na podest i krzyknął do zebranych:
-Panie i panowie, proszę o uwagę!- uśmiechnął się tak pięknie, jak tylko on potrafił. Szkoda tylko, że to nie był uśmiech dla niej. - Dzisiaj pomoże mi moja podopieczna, Emily. Będziemy was uczyć podstaw walki wręcz, która jest podstawową umiejętnością dla strażnika oraz wsadzimy was na konie, wierząc, że dacie sobie radę- mrugnął do nich. 
Adepci podzielili się na pięcioosobowe snobistyczne grupki. Do każdej po kolei podchodził Dante albo Emily i cierpliwie uczyli ich podstaw trzymania sztyletu, który nosili przy pasie. Tak, nie umieli ich trzymać. Dziewczyna myślała że wybuchnie, po sytuacji, gdy zarozumiały chłopak zaczął ją wyzywać od ignorantek, i że to on powinien ją uczyć. 
-Dobrze. Pokonaj mnie w takim razie w pojedynku.
-Nie biję dziewczyn.
-Ta jasne- poczuł chyba na sobie presję od innych matołów, którzy czekali aż skopie jej tyłek. Niedoczekanie.
-Dobrze skoro tak.
Dante najwyraźniej zauważył co się dzieje. Zatrzymał się i krzyknął jej, żeby się nie wygłupiała.
Nie będę słuchała parzystokopytnych.
Emily stanęła na przeciw niego, a wokół zrobił się tłumek.
-Proszę obserwować i się uczyć, jak pokonać przeciwnika, który dominuję nad tobą wzrostem, wagą i muskulaturą.
Jako że Dante jako jedyny widział ją w akcji, tylko on stał skrzywiony spodziewając się krwawej masakry. Najśmieszniejsze jest to, że wydawał się jednocześnie żywo zainteresowany.
 To nie było trudne i zajęłoby jej dwukrotnie mniej czasu, gdyby nie to, że chciała się popisać. W walce powinni mieć do niej szacunek. 
Najpierw, z pół obrotu wykopała mu sztylet z ręki, a potem, z szybkością dzikiego kota zadała mu kilka kopniaków i udawanych pchnięć, strasząc go sztyletem. 
Szczeniaki patrzyły na nią zafascynowane.
Mam nadzieje, że podziwiają to, jak zajebiście wyglądam. Albo, że się mnie boją.
Najlepiej to i to.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ppppppppppppppppppppppppssssssssssst.
Wiem, że nigdy do was, moich małych owieczek posłowia nie pisałam, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Chciałam tylko napomknąć o konkursie, który może zainteresować prowadzących blogi mafiosów.
Link do Wonderlandu: http://naszswiatmojezdanie.blogspot.com/2014/08/zwierzeta-jak-pluszaki-konkurs.html

środa, 20 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 7

Wpadka

Cud na Wisłą i Odrą się stał- dane jej było odpocząć danego dnia. O dziwo żaden niepokojący typek jej do wieczora nie nękał. Każdy chyba musi mieć urlop, prawda? To, że zaliczała się do tej elity, to już była inna sprawa.
Gdy wróciła do pokoju, Madelyn już spała w swojej ulubionej pozycji - "dupą do zachodu słońca i dalej ku tęczy". Syf w pokoju był przerażający. Jakby wszystkie śmieci zostały zgarnięte w stronę/słońca/ łóżka Emily. Pewnie tak właśnie się stało. Nie miała jednak siły walczyć z całym światem, więc zdobyła się na ten heroiczny wysiłek. Zasnęła w łóżku, nie na ziemi. "Mierz siły na zamiary...", czy jak to tam było.
Śniły jej się naleśniki. Nie umiała logicznie wyjaśnić, co to miało oznaczać.
Może jakiś podtekst?
Gdy słonce za pomocą przemocy przywróciło ją do świata żywych była strasznie głodna. Nie, żeby to była nowość... Potrafiła zjeść tyle co koń, zresztą nie było to jedyną ich cechą wspólną. Podobny zapach, uśmiech. Za każdym razem/tych słów przez które cierpię.../ wydawało się jej, że odnalazła swoją dawno zaginioną siostrę (której nigdy nie miała).
-Budź się- rzuciła do śpiącej królewny. Zastanawiające, że nawet śliniąc się miała większą grację niż Mily. Szlak.
-Bo co, babochłopie?
-Bo /Putin odwołał embargo na jabłka/ mleko kipi jak cię widzi.
-Jakie mleko?
-No właśnie.
Zostawiła ją z tą (nie)logiczną zagadką sam na sam. Nie miała najmniejszego zamiaru zakładać tej mainstreamowej sukni. Poszła więc na śniadanie w piżamie. A co tam. Łatka perwersa przykleiła się do niej już dawno, nikt nie umrze. Chyba.
A jednak. Zszokowane spojrzenia pseudozakonnic zgorszonych jej dziwnie-psychodeliczną osobowością spadły na nią z impetem. Nie wszyscy muszą być tacy sami... trochę tolerancji dla nudystów i zboczeńców! Zresztą też wielkie zboczenie cycki (prawie) na wierzchu. Jeśli przy okazji uwolni się ich lesbijska strona natury, cóż... faceci natomiast byli że tak powiem zachwyceni. Mozę oprócz dwóch, Dantego i szefuncia. Dante gromił wzrokiem wszystkie spragnione pieski a szefuncio był najwidoczniej po menopauzie. Nie znała innego wytłumaczenia.
-Jestem tak cholernie głooodna...!-jęknęła sadowiąc swój przenośny zestaw odwłokowo-sadowiskowy.
-Aż zapomniałaś się ubrać, panienko?-pseudozakonnica (a może mnich?) powaliła ją swoją ripostą do ziemi.
-Majtki są? Są. Nie powinna mieć pani za dużych wymagań.
-Pf! Impertynentka!
-Wole inne określenia, ale skoro tak.
Dante siedząc po drugiej stronie stołu próbował wbrew sobie nie chichotać.
Podali jej słodzoną miodem kawę, tosty, jajka, coś kiełbasko podobnego i słodki pudding. Było tego całkiem sporo, ale ona miała inne standardy. Chłopak obserwował to z żywym zaciekawieniem, i śmiał się gdy Emily poprosiła zszokowane kucharki o TRZECIĄ dokładkę. Były trochę zielone, ale dostała.
-A więc... co dzisiaj robimy, mój kompanie?
-No nie wiem, czy będziesz mogła do mnie mówić kompanie-mrugnął do niej. -Od dzisiaj jestem twoim nauczycielem na następne 4 lata.
-Co / polski okrzyk bojowy/ proszę?!
-Będziemy musieli  popracować nad twoim opanowaniem. Ale to później. Zaczniemy od oceny twoich umiejętności.
-Jak z tobą skończę to się pochlastasz taboretem z rozpaczy.-warknęła rzucając niedojedzony pudding, rzecz trochę niezwykła.
-Ok, to za pół godziny na sali!-krzyknął za nią.
Ta! Jasne...
Zrozumiała, że znowu nie ma się w co ubrać. Mogła oczywiście przyjść w bieliźnie, ale nie chciała dać mu takiej satysfakcji.
Gdy weszła do pokoju spostrzegła jednak na swoim łóżku gotowy strażniczy mundurek. Przebrała się, związała włosy na shoguna i poszła w stronę sali treningowej.
-Nie umiem czarować!- wrzasnęła od razu, gdy go dostrzegła. Spojrzał na nią tak dziwnie i...rzucił w nią sztyletem! No, nie było to coś, czego się spodziewała, ale odezwał się jej wewnętrzny uliczny zabójca, złapała sztylet w locie i odparła atak. Dante walczył dobrze- był wyszkolony i miał wrodzony talent. Ale mimo że był starszy, to nie wylał tylu litrów potu na ćwiczeniach co ona, i ten kto miał większy talent w tej sali miał też cycki. Zresztą... on polegał na swojej magii, a ona na swojej Em-logice, sile mięśni i ostrzu stali.
Walczyli zacięcie, co było w sumie niezłym pokazem. Nie patrzył w jej oczy. To był błąd. Oczy mówią prawdę co do zamiarów. Przejęła nad nim przewagę niezbyt czystym zagraniem, jednak nie sfaulowała go. Faul był później. I kolejny też. Ale... któż jej zabroni?
Dante wylądował na ziemi a z jego wargi płynęła krew. Podała mu rękę. Chciał się złapać, ale zamiast tego...przerzuciła go przez ramię, kopnęła w kolano i do zaskoczonego leżącego wymruczała:
-Chciałeś wiedzieć do czego jestem zdolna, ale...nie przeżył byś tego.
Podniósł się...Spodziewała się, że będzie zły, ale o dziwo nie był. Bardziej...zadowolony.
-Mily...walka to nie wszystko. Ale chociaż tego nie będę musiał cię uczyć. Mamy pierdyliard rzeczy do opanowania.
-Na przykład? Nie lubię pogróżek bez pokrycia.
-Umiesz jeździć konno?
-Umiem. Pewnie lepiej od ciebie.
Przewrócił oczami.
-A skradać się? Siedzieć godzinami bez ruchu? Polować? Przekazywać wiadomości? Wspinać się?  Znasz się na historii naszego kraju albo obecnej polityce? Geografia? Kulturoznawstwo? Handel zagraniczny? Obrona taktyczna? Planowanie? Języki? Strzelanie z łuku, co jest naszą czołową umiejętnością? A czy umiesz korzystać ze swoich mocy...?
-Nie będę czarować. Nie jestem wiedźmą! Nie interesuję mnie to, najwidoczniej jestem w tym zakresie bombą biologiczna której nie powinno się ruszać. Kochaj mnie jaką jestem, bo mogłam być gorsza.
Ups. Oby nie wziął tego z "kochać" na poważnie.
Spojrzał na nią.
-Naprawdę nie chcesz używać swoich mocy?
-Nie mam tych mocy.
-A jeśli masz?
-To nie chcę ich mieć.
-Więc dobrze. Zrobimy z ciebie najzajebistrzego strażnika jakiego świat widział bez magii.
No, nie powie, ale to właśnie chciała usłyszeć.
-A mogę tak w ogóle?-Nie, żeby się tym przejęła gdyby co.
-Mily... Połowa strażników nie ma najmniejszej mocy. Tak jak ja.
No...to ją zdziwiło. Miała go za siusiumajtka który całą wiarę pokłada w czary mary, a teraz został tylko siusiumajtek.
-Naprawdę? Ale przecież prawie wszyscy pozostali uczniowie...
-Nie. Z sześćdziesięciu na ten rok tylko jedenaście ma jakąś moc. Łącznie z tobą.
-O. -zrobiło się jej trochę głupio. Mimo to naprawdę nie chciała bawić się w jakieś szatanistyczne obrzędo magiczne cośtam.
-Ej...-mruknął cicho.- Nie przejmuj się tym. Z magią czy bez- będziesz najlepsza.
-Naprawdę tak myślisz?- powiedziała zdziwiona.
Pokiwał głową.
-Wiesz, co nas teraz czeka?
-Hm?
-Morderczy trening i nauka, kompanko.
-Już nie mogę się doczekać.
Podał jej kopertę pełną papierzysk.
-Masz tu wszystkie informację, a całe wyposażenie strażnika i kilka rzeczy, które pomyślałem, że ci się przydadzą leżą u ciebie. Zaczynamy jutro rano.
-Mam do ciebie na lekcjach mówić per sir?
-Tylko spróbuj.
Reszta dnia była prawie cały czas regularną bijatyką.
Porozmawiali po tym jeszcze trochę. Odprowadził ją pod pokój, i chwycił za rękę:
-Dobrej nocy.
Mily wyjrzała za okno. Zdziwiła się strasznie, bo kilka bójek (podobno w ramach treningu) z innymi adeptami i długa bo długa rozmowa z przerwą na obiad tak się przeciągnęły, że już zrobiło się późno. Ale to dobrze. Byłą już zmęczona. Zmęczona, i spocona.
Pocałowała go szybko w policzek. Chyba zrobił się czerwony, ale było za ciemno, by cokolwiek zobaczyć.
-Mily...
-A, przepraszam.
I nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo przyciągnął ją do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem. Był pierwszą osobą, od długiego czasu, której się to udało.
Cóż, niektóre rzeczy wymagają specjalnych poświęceń.






sobota, 2 sierpnia 2014

"Zbuntowana" Rozdział 6

Niespodzianka

No, to się wykażę!- nie pomyślał pewnie nikt na teście. Emily nie dowierzała swojemu szczęściu. Zestresowali ją, a tu proszę. W pomieszczeniu nie było nic oprócz stołu, krzesła i kilku przedmiotów na blacie. Nóż, kawałek chleba, świeca i szklanka wody.
Zwoje jej się przegrzewały. Najwidoczniej miała zrobić KANAPKĘ. Albo tosta.
Czy to miał być test na ynteligencję? Czy rzeczywiście chcieli mieć zrobione drugie śniadanie, przy okazją odseparowując kandydatów na poziomie ziemniaka?
Najwidoczniej. Rozważała też rozwalenie ściany za pomocą krzesła, myśląc że znalazła się w nowej części szklanej pułapki. Dla chcącego nic trudnego.
Nagle usłyszała tykanie. Czyżby terroryści?
Podeszła do stołu, uważnie patrząc by stąpać tylko po różowych kamieniach. Tak, na wszelki wypadek.
Na stole dostrzegła karteczkę z sex -propozycją.
Zabierz to, co jest ci najbliższe. Potem wyrusz dalej.
W odruchu chciała się rzucić na nóż. Bez chleba jednak nie zrobi tosta, i co wtedy? A bez wody, nie będzie czym popić. Kobieca strona natury dawała o sobie znak.
A świeca... rozświetli ciemności. Ciemności jednak skryją to, jak wyglądała po nieprzespanej nocy.
Emily nie była głupia, chociaż często się popisywała, nawet sama przed sobą. Potrzebne jej było wewnętrzne pocieszenie, świadomość, że mimo wszystko pozostanie sobą.
I tak postanowiła. Nie weźmie nic, wszystko co jest jej najbliższe ma ze sobą. Nagle jednak dotarła do niej druga część wiadomości.
Potem wyrusz dalej.
Że gdzie niby?
Jedyna droga prowadziła przez drzwi, którymi się tutaj dostała. Odezwał się jednak jej wewnętrzny Sherlock.
Jeśli wyeliminujemy możliwe, niemożliwe jest odpowiedzią. Ok, czyli wraca do strażników.
Otworzyła drzwi. Nie znalazła się jednak w przestronnym gabinecie. Schody prowadziły w dół. Bez żadnego światła. Podjęła jednak decyzję, nie wróciła po świecę. Nie było w jej stylu zmieniać przekonania.
Ruszyła więc. Nie bała się, wiedząc, że ciemności ją ochronią. Nagle zimne światło oświetliło melinę.
No dobrze, melinę z piękną posadzką, i ozdobionymi szkłem ścianami.
A pośrodku stał kryształ. Wielki piękny, stanowiący źródło światła. Może tylko troszkę kiczowaty.
Kryształ fascynował ją. Nie wszystko jednak miodzio co się świeci.
Nie podeszła, nie dotknęła. Znikąd pojawił się na ziemi kolejny anons do agencji interesów podejrzanych.
Dotknij kryształu, a dowiesz się kim jesteś.
-Ejej. Nie potrzebuję do tego jakiegoś brylancika, jasne?!- krzyknęła w niewiadomym kierunku, uwalniając oburzenie-Doskonale wiem, kim jestem!
To prawda. Była doskonałym wojownikiem i uczuciową, choć nieco ordynarną, dziewczyną. Nikt nie musiał jej tego mówić. A już nie jakiś gadająca skała. Mogła być naćpana, ale wszystko miało swoje granice.
I z tym nastawieniem wróciła na górę. Nie zdziwiła się, że znowu czekał ja Wonderland w postaci pomieszczenia strażników. Siedzieli z zaniepokojonymi minami zawzięcie dyskutując z Dante.
-I co, zdałam?- wyszczerzyła się.
Dante odwrócił się w pewnym błyskiem w oku. Nie wiedziała, co to mogło oznaczać.
-Mily... podważyłaś cały sens tego testu.
-Czyli nie mam mocy? -odparła, lekko zawiedziona.
-Masz, to akurat wiemy. Tylko... nie umiemy jej sklasyfikować. Możemy tylko zmierzyć, jak jest duża.-mówiąc to podszedł do niej z jakimś jajkiem w ręce.
-Jeśli chcecie mnie obrzucić jajami to chyba cały koncept traci na wartości jeśli nikt tego nie zauważy, prawda?
-Proszę, weź to do rąk.
-Wyczuwam w powietrzu spisek.
Patrząc na strażników widziała, że są zaszokowani jej postawą i zachowaniem. Cóż, nie oni pierwsi i nie ostatni.
Choć raz zrobiła coś jednak tak jak kazali i sparzyła się na tym. Dosłownie.
Jajo wyglądało na szklane i było całkowicie przezroczyste. Gdy wzięła je do rąk zaczęło się mienić na różne kolory. Strażnicy obserwowali to z niedowierzaniem w oczach.
-Ładna błyskotka- przyznała.
Dante dotknął jej dłoni. Jajo zaczęło się strasznie szybko nagrzewać, robiąc się czerwone i parząc ją dotkliwie  w dłonie.
-Co to do jasnego knura było?!-krzyknęła.
Dante zacisnął usta, a pozostali nadal siedzieli w osłupieniu.
-Kolor oznacza specjalizację, a ciepło moc. Nikogo jeszcze nigdy ovum nie oparzyło, a ni nie pokazało...tęczy.
-Ovum?
-Z łaciny jajo.
Ha! Wiedziałam!
Dante spojrzał na jej dłonie i dostrzegł pęcherze.
-Muszę się nią zająć- powiedział do pozostałych.
-Ależ Strażniku! Odkryliśmy coś bardzo niebezpiecznego! Trzeba to trzymać pod kontrolą.
Chłopak zrobił się czerwony.
-To?! Ona jest dziewczyną i właśnie się poparzyła. Nie jest waszym królikiem doświadczalnym. Biorąc pod uwagę regulamin mam takie samo o tym zadecydować jak wy.
Złapał ją delikatnie za ramię i wyprowadził z gabinetu.
Na zewnątrz stali uchachani adepci z plakietkami pokazującymi ich zdolności. Emily zrobiło się trochę przykro. Nie miło było odstawać od grupy. A najgorzej, gdy dostrzegła Madelyn, okazującą się być specem od powietrza. Wykorzystała to do powiewania włosami. Nie pomyślała pewnie o tym, że smród też przy okazji się roztacza.
-Gdzie mnie kradniesz?-spytała przygaszona.
-Idziemy do mojego pokoju. Trzeba opatrzyć ci ręce.
-U, zapowiada się nieźle.- walnęła sarkazmem.
Weszli. Dostrzegła, że jego pokój był podobnej wielkości do jej. Tylko nie dzielił do z Madelyn. Na szczęście. Nie było jednak żadnych odznak, malowideł, kwiatów. Nie można było rozpoznać, do kogo to pomieszczenie należy, ani czy nawet jest zamieszkane. Jakby nic go tutaj nie trzymało.
Zajął się jej dłońmi bardzo delikatnie. Nawet nie poczuła, a już miała na nich bandaże.
-Masz predyspozycję na pielęgniarkę.
Uśmiechnął się na ten swój sposób.
-Minąłem się z powołaniem?-odrzekł cicho.
Dopiero wtedy zauważyła, jak blisko stali. Odsunęła się pośpiesznie, jednak bez niezręczności która cechowała większość dzierlatek. Jeszcze czego.
Dostrzegł jej przygaszony nastrój, którego nie zamaskowała swym zwykłym sarkazmem.
-Nawet nie myśl, że jesteś gorsza. To, co odkryliśmy, czyni cię wyjątkową i pokazuję, że masz wielką moc. Nieukierunkowaną, albo... wszechstronną. Możliwe, że zapanujesz nad wszystkimi żywiołami tak, jak żaden z nas nigdy nie będzie w stanie. - te słowa ukoiły trochę niepokój ukryty w niej.
-Ale przecież patrzyli na mnie jak na dziwadło.
-Bo nie dostrzegli tego błysku co ja-wyznał patrząc jej w oczy.
Zrobiło się dla niej zbyt romantycznie.
Wymknęła się po angielsku.
Jedyne, czego potrzebowała na tą chwilę to ostry nóż i drugie śniadanie. To zawsze rozwiązywało problemy. Skierowała się w stronę kuchni. Może wyżebrze coś na ładne oczy.
Wszystko, byle nie jajka.

Obserwatorzy