Przyjaciele siedzieli blisko kominka, każdy z kuflem ciepłego piwa w ręce.
Takich rzeczy nie da się słuchać na trzeźwo.
-Ja... - zająknęła się Julay - chyba nie do końca rozumiem.
Emily spojrzała na Lukiego i Dantego. Oboje wyglądali na równie zdezorientowanych.
-Po prostu to brzmi tak niewiarygodnie, że ciężko w to uwierzyć. Że niby w naszych żyłach płynie...
-...elficka krew? Owszem. - potwierdził jej domniemania Erestor, bo tak właśnie nazywał się ich gospodarz.
Siedzieli w ciężkiej ciszy. Nikt się nie odzywał, bo nie wiedzieli, jak mieliby skomentować te nowiny.
-Aleproszęwas, pomyślcie jak inaczej tłumaczyliście sobie posiadanie władzy nad żywiołami? Nie jest to cecha ludzka. Każdy z was ma w sobie trochę elfickiej krwi. Do jednej jednak osoby mam wątpliwości.
Jego wzrok spoczął na Emily. Zarumieniła się.
-AHA. Czyli wszyscy super, ekstra, znaleźli swoją rodzinkę, ciotki po kądzieli, a ze mnie taki wypierdek genetyczny, tak?
-Nie zupełnie o to mi chodziło. - uśmiechnał się, a reszta parsknęła. - Zauważyłem, że jako jedyna nie władasz tylko jednym żywiołem. TO jest cecha elfów. Czystej krwi. Ale ja nie jestem ekspertem. Gdy dotrzemy do Avalonu Pani z Jeziora to osądzi.
-Co osądzi?! Czy jestem elfem? Pogieło cię?
Dante westchnął. Tak bardzo w jej stylu.
...
-Julay.
-Co?
-Mam skośne uszyyyy? - spytała Emily, gdy wieczorem leżały już w udostępnionej imsypialni.
-Nie.
-Ale mogę być elfeeeemmm.
-Nadal nie. - westchnęła - zresztą Erestor jest elfem i nie ma skośnych uszu.
Przyjaciółka skrzywiła się zawiedzona.
To dopiero byłby stajl.
Nagle usłyszały pukanie do drzwi.
-Proszę!
-Dziękuję! - odpowiedział jej Luki jednocześnie przymykając za sobą drzwi.
- HA HA HA.
-No nic. Nie wiem jak wam, ale mnie się to wydaje mocno pogrzane i podejrzane. - stwierdził składając dłonie w wieżyczkę i siadając po turecku koło łóżka Julay, naprzeciw Emily.
Ta ostatnia właśnie liczyła plamy na suficie.
Dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć...
Luki złapał ją za stopę i potrząsnął. Spojrzał na nią pytająco, jednocześnie unosząc brew.
- Może to członkowie Yakuzy? Japończycy zawsze byli dziwni, jedli surowe rzeczy itd. No co? Moim zdaniem to prawdopodobne.
-Nie zawsze w grę wchodzi mafia! - zaprotestowała Julay.
-Ty masz swój własny światopogląd - odfuknęła.
Wszyscy w końcu pogrążyli się w swoich własnych myślach. A co, jeśli to była prawda? Jeśli na prawdę byli w jakiejś części elfami? Wiele by to wyjaśniało. W Akademii uczyli ich co prawda, jak korzystać z mocy, ale nikt im nie wyjaśnił, skąd się one wzięły - dlaczego mają je oni, a inni nie. Emily tłumaczyło by to, co się stało z jej rodzicami. Oraz to, kim byli naprawdę....
Emily usłyszała chrapanie Julay. Luki się nie odzywał, więc zakładała, że śpi. Cicho postawiła stopy na podłodze i skierowała się w stronę wyjścia.
Ruszyła cicho korytarzem. Puste, kamienne ściany osaczały ją, a od gołych stóp szybko uciekało ciepło. Zaczęła się trząść z zimna. Wchodziła stopniami w górę, kierowała swe stopy na wieże. Nie wiedziała, co kazało jej tam iść. Chyba po prostu pragnęła zobaczyć niebo. I gwiazdy.
-Umiesz nazywać konstelacje? - usłyszała głos za swoimi plecami. O mało się nie przewróciła.
To był Luki. Zakradał się tak cicho, że nie zauważyła go.
-Z każdym dniem przerażasz mnie coraz bardziej, wiesz? -powiedziała dziewczyna - Nie wiedziałam, że umiesz tak bezgłośnie chodzić.
-Po prostu byłaś tak zamyślona, że zapomiałaśo bożym świecie.
Uśmiechnął się uroczo. Emily coś chwyciło za serce. Kochała ten uśmiech. Nikt nie miał podobnego.
Z Lukim nigdy nie czuła się jak z Dante. W pozytywnym sensie. Przy straszym mężczyżnie zawsze była spięta, zastanawiała się, czy sie nie wygłupi. Imponował jej, ale nigdy tak naprawdę go nie poznała. Pozostał dla niej tajemnicą.
Z Lukim było inaczej. Rozumiał ją, a ona rozumiała jego. Nie czuła przy nim tego nerwowego podniecenia, ale coś ważniejszego... czuła się przy nim szczęśliwa. Czy właśnie na tym polega miłość? Coś jej podpowiadało, że tak.
Pierwszy raz nie umiała odczytać jego myśli. Zaczął jej tłumaczyć różne konstelacje, a ona słucha go z uwagą.
-To jest moja ulubiona gwiazda. - pokazał palcem na wielką i jasną gwiazdę - Syriusz.
-Dlaczego ta?
-Przypomina mi, że zawsze jestem pod tym samym niebem.
Spojrzeli sobie w oczy, z tym samym porozumieniem dusz co zwykle.
Jego usta były takie nieśmiałe.
Kochała te usta. Jedyne na świecie. I żadne inne już nie miały znaczenia.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
niedziela, 18 stycznia 2015
"Zbuntowana" Rozdział 15
Zamek Karbonek
Comyturobimy?!? Cotonamiłośćmojąwłasnąibezwarunkowąmabyć?!?W sumie, to była pierwsza myśl, która przyszła Emily do głowy, gdy wreszcie dotarli na miejsce. Może to spostrzeżenie nie było ani romantyczne, ani nastrojowe, ale za to bardzo prawdziwe. Bo Emily była realistką. Oprócz dni, w których miała doła, albo tych, w których budził ją zapach smażonego bekonu i mydła (tych dobrych). A tak na ogół, to była realistką.
-Super, z jednego zamku uciekamy do drugiego, tak? To ma sens- stwierdził Luki, przybierając pseudointeligentny wyraz twarzy.
Zamek to może było trochę za dużo powiedziane. Bardziej wartownia. Bez żadnej flagi... Nie oznakowana...
Wolna amerykanka, c'nie?
Zbudowany z wielkich, szarych głazów, z małymi okienkami i masywnymi wrotami, przy których postawiono wieże strażnicze - zamek był raczej, no.... powiedzmy że mało przytulny i zachęcający. Nie było czuć ciepła domowego ogniska, jak to się mówi. Co prawda, na wieżach strażnicy grali w kości zamiast trzymać łuki w pogotowiu, ale to był ten mniej istotny szczegół.
-No to powtórzmy: jesteśmy grupką samouków, szukamy zatrudnienia. ..-zaczęła Julay.
-Walczymy, chronimy, a w razie potrzeby rabujemy. - Dokończyła Emily.
-Nie! O rabowaniu nie było mowy! - zaprotestował ich (były) nauczyciel.
-Ćśś... kto by się przejmował takimi niuansami.
Wartownicy wreszcie zauważyli grupkę uzbrojonych ludzi nadjeżdżających w stronę twierdzy.
-Czego chcecie?-krzyknęli mając nadzieję, że zaraz będą mogli powrócić do przerwanej gry.
-Chcemy się widzieć z panem tego zamku!
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Nie byli do końca pewni jak zareagować. Najbystrzejszy z nich zbiegł na dół, i otworzył w drzwiach klapkę na oczy. Możecie wejść, ale rekwirujemy wam broń. A konie zostawiacie w stajni. Połóżcie noże na ziemi.
Gdy wykonali to polecenie, otworzył im drzwi i burknął, trochę zniechęcony:
-Witamy w Karbonku.
...
Młodzi rozglądali się z zaciekawieniem wokoło. Do tej pory znali tylko własny zamek, a właściwie tylko jego część. Ten był inny- brak w nim było ozdób, ściany były gołe a meble z surowego drewna- ledwie ociosane.
Po zwiedzeniu tych chłodnych korytarzy dotarli do równie nieprzyjemnej sali tronowej. W sumie, nie było czego tam oglądać- jak do tej pory, gołe ściany i kolumny, nieefektowny tron. Nie wiadomo jednak czemu, ale wyczuwało się tutaj dziwny, podniosły klimat. Pewnie za sprawą monarchy, który osobiście postanowił ich powitać.
-Witam na zamku Karbonek, towarzysze - w jego głosie słychać było wrodzoną elokwencję i charyzmę. Brak mu było tego zmanierowania, które znakowało królową, do której młodzieńcy przywykli.
Dante zlustrował mężczyznę wzrokiem. Zrobił na nim dobre wrażenie. Nie mógł jednak odrzucić od siebie przeczucia, że nie jest on kimś, kim się wydaje.
-Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ten zamek jest taki...pusty. No cóż, prawda jest taka, że ja i moi ludzie jesteśmy tu tylko tymczasowo. Ale mówcie- czego potrzebujecie? Gościny? Jesteśmy w stanie ją wam zapewnić.
-Dziękujemy za tą hojność, panie, ale przybyliśmy tu w innej sprawie - odpowiedział Luki.
Król zmarszczył brwi i dał chłopakowi znak ręką, by kontynuował. Zamiast niego odezwała się jednak Julay.
-Szukamy zajęcia. Znaczy zatrudnienia. Nie jesteśmy jednak pewni, czy jako Strażnicy moglibyśmy się wam na coś przydać, skoro nie zostajecie tu na stałe.
-Strażnicy powiadasz? Cóż, myślę, że jednak moglibyście się nam na coś przydać. Ale najpierw musiałbym zobaczyć, jakimi dysponujecie zdolnościami.
Przyjaciele spojrzeli po sobie, po czym zgodnie pokiwali głowami.
...
Zaciekawieni wartownicy i zamkowa służba rozpanoszyła się wokół głównego placu, gdzie dziwni przybysze mieli zaprezentować swe zdolności.
Najpierw rozstawili sobie prowizoryczne tarcze, w które celowali nożami, strzałami czy bełtami. Każdy rzut był bezbłędny, zabójczo precyzyjny.
Potem zrobili kilka pokazów walki na miecze i sztylety.
Gawiedź była już mocno zainteresowana. Zrobiły na niej wrażenie występy przybyszów, które zresztą wyglądały bardzo efektownie.
Skoro Bozia nie obdarzyła mnie urodą, to muszę na siebie zwracać uwagę w inny sposób.
Podpalając, zabijając, ćwiartując.
I niech ktoś mi jeszcze zarzuci, że jestem niedelikatna!
Nieco już zgrzani, bo dawali z siebie wszystko popatrzyli po sobie, by upewnić się, że wszystko pamiętają.
-Przedstawienie czas zacząć - mruknęła pod nosem Emily, a potem na jej wargach zagrał sprytny uśmieszek.
I się zaczęło. Julay zarzuciła ognistym biczem w stronę Lukiego. Ten odparował jej cios takim samym biczem wody. Syknęły gaszone płomienie. A ci się dopiero rozkręcali.
Dante spojrzał na ich gospodarza. Dostrzegł błysk w jego oczach. Błysk...zadowolenia? Zaintrygowania? Na pewno nie był tak zszokowany, jak większość wokoło. Nie tak bardzo zdziwiony, jak być powinien.
Więc musiał coś wiedzieć. Tylko co dokładnie?
Gdy dwójka przyjaciół skończyła swoje przedstawienie przed zaszokowaną publicznością, na plac wyszli Dante i Emily.
-Tak, jak planowaliśmy- powiedział spokojnie.
Zebrał w sobie całą energię i tupiąc nogą w ziemię wywołał wielkie drganie, które o mało nie zwaliło dziewczyny z nóg. Ta jednak uniosła się na wytworzonej przez siebie fali powietrza, a wolną ręką posłała ciąg ognistych sztyletów w stronę przyjaciela.
Uchronił się przed nimi kamienną ścianą. Mieli przed sobą jeszcze wiele zaplanowanych akcji, ale władca zamku unosząc dłoń rzekł:
-Chyba już przedstawiliście nam swoje umiejętności. Będzie nam bardzo miło, jeśli będziecie nas chronić w drodze do Avalonu. Cieszę się, że będę mógł wam pokazać, skąd się wywodzicie.
czwartek, 1 stycznia 2015
"Zbuntowana" Rozdział 14
Pomysł
Światło poranka przywróciło ich do żywych. Co prawda nie wszystkich, ale Julay bardzo skutecznie i efektownie obudziła Emily dźgając ją sztyletem w stopę.
-Ał! Nie zjadaj moich stóp!-zaprotestowała przerażona.
-O czym ty mówisz do cholery jasnej?!
-E...Nieważne. Nie decyduj się pochopnie na rozstrzyganie tego, co się kryje pod tą blond czupryną. Wielu już się pogubiło po drodze.
-Wstawaj i ogarniaj się. Dante i Luki niedługo wrócą.
Dziewczyna rozejrzała się szybko po chacie, w której nocowali. Rzeczywiście, męskiej części ich Drużyny Pierścienia ani widu, ani słuchu. Teraz, gdy zrobiło się widno, mogła się bliżej przyjrzeć miejscu, w którym się zatrzymali. Umeblowanie było bardzo skromne, jeśli nie powiedzieć, że szczątkowe. Dwa łóżka, na których urządziły się dziewczyny, palenisko w rogu, trzy krzesła przy zniszczonym, starym stole. Poza tym w chacie nie było praktycznie niczego. Chłopacy rozgościli się na podłodze- przygotowali sobie posłania z koców, które przezornie zabrali ze sobą podczas pakowania.
Tak czy siak wszyscy będziemy mieli pchły. Na dobrą sprawę nie muszę się już myć.
Dziewczyny zgodnie stwierdziły, że przydało by się ździebko uprzątnąć najbliższą przestrzeń i przygotować jakiś posiłek.
-Chłopacy wyszli upolować drobną zwierzynę, albo ptactwo, jeśli jakieś znajdą. Więc nie wiem, kiedy (i czy w ogóle) wrócą- powiedziała Julay.
-Tak... A będzie jak zwykle. Bo widzisz Julay, mężczyźni- to są takie duże koty. Jak zgłodnieją, to wrócą. I nie licz na to, że przyniosą cokolwiek oprócz zdechłej, zagryzionej myszy.
Przyjaciółka przewróciła oczami. W sumie, to spodziewała się takiej odpowiedzi.
Pół godziny później, Dante i Luki wrócili z tłustym, dorodnym królikiem i dwoma pardwami. Emily zachowała pełne godności milczenie.
Przygotowali wspólnie posiłek, po czym wyszli spożyć go pod gołym niebem. Okolica była urokliwa. Jak z Kubusia Puchatka czy Teletubisiów. Tylko hefalumpów brakowało. Chatka została umiejscowiona na niewysokim pagórku. Z niej rozlegał się widok na połacie liściastych drzew i zielonych polan. Emily szła o zakład, że były pełne dorodnej, dzikiej zwierzyny. Z pewnością upolowałaby coś lepszego. Hefalumpy poszłyby na pierwszy ogień.
-Musimy się zastanowić-zaczął Loki- co dalej ze sobą zrobimy. Mamy jakiś plan?
-Jak zauważyłeś, na razie nie. Musimy go wymyślić-odpowiedziała mu Julay.
Emily oparła się o drewnianą ścianę i rozciągnęła się jak kot.
-To jesteśmy w czarnej dupie-powiedziała wesołym, nieco sarkastycznym tonem Emily.
-Niekoniecznie- odparł zupełnie spokojny Dante.
Nastolatkowie popatrzyli na niego zaintrygowani. Ich zapalczywe, młode usposobienia nie miały w zwyczaju rozpatrywać rzeczy na trzeźwo, rozstrzygać wad i zalet podawanych pomysłów. Trudno się więc dziwić, że słuchali zafascynowani.
-Jesteście młodzi, to fakt, ja zresztą też nie mam doświadczenia. Ale...jesteście w pewien sposób uzdolnionymi wojownikami. Nie przeszliście szkolenia do końca, prawda. Chcąc być sprawiedliwym, nie mogę wam jednak odmówić ogromnego potencjału i tego, że jesteście bardzo utalentowani. Każdy na swój sposób-popatrzył na nich kolejno- Ty Julay, świetnie opanowałaś swój żywioł, ogień. Obserwowałem cię podczas treningu i radziłaś sobie doskonale. Jesteś bardzo uzdolnionym magiem- dziewczyna uśmiechnęła się skromnie na ten komplement.- Ty Luki jesteś bardzo inteligenty i masz błyskotliwy, analityczny umysł. Idę o głowę, że najlepszy byłeś w logicznych zadaniach- planowaniu strategii, rozwiązywaniu złożonych zagadnień. Myślisz, że to jest mniej ważne od siły fizycznej? Nie-chłopak zareagował tylko skinieniem głowy. Z jego oczu można jednak było wyczytać zadowolenie z usłyszanej pochwały- A ty Emily- spojrzał jej prosto w oczy- jesteś wspaniałą wojowniczką. Myślę, że zdajesz sobie sprawę.
-Oczywiście- przytaknęła bez wahania wyolbrzymionym tonem i jednocześnie wymownie zarzuciła włosami. Dante uśmiechnął się na ten gest. Umiał go odczytać- nie chodzi o to, że dziewczyna była zadufana w sobie i brak jej było samokrytyki. Po prostu zdawała sobie sprawę z tego, że tak właśnie może być przez ludzi postrzegana jej wiara we własne możliwości- która prawdopodobnie jak u każdego, młodego człowieka była bardziej chwiejna i krucha, niż z boku na to wygląda.
-Masz w sobie też talenty, których na razie nie dostrzegasz, a wręcz przed nimi uciekasz. Ale są one twoimi zaletami, pamiętaj o tym. A więc- odchrząknął- podsumowując: jesteśmy grupką młodych, niezobowiązanych niczym wojowników. Umiemy walczyć, myśleć i rozwijać moce, o których większość ludzi nie ma pojęcia- bo potencjał magiczny ma o wiele więcej ludzi, niż jest tych, którzy o nim cokolwiek wiedzą. Wiecie, co wam powiem?-uśmiechnął się sprytnie- Na takich ludzi jak my jest zapotrzebowanie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)