Rozkwit
Nadszedł dzień sądu ostatecznego. Dzisiaj miał być wielka biba, balety lub dla tych bardziej pruderyjnych- bal. Jedna wydra, czyż nie? W główce Emily sączyły się różne scenariusze. Najbardziej prawdopodobnie było, że jak ją zobaczą to padną z zachwytu. A jak nie to padną z innego powodu. Mimo jej własnego egoistycznego nastawienia z pogardą obserwowała sikające w majtki koleżanki. Ona w przeciwieństwie do nich nie marzyła o koniku na białym jeźdźcu, czy cuś. No, przynajmniej nie na trzeźwo. Procenty zmieniają światopogląd, prawda?Rano, całe dormitorium- tak, nauczyła się tak długiego słowa -a przynajmniej jego damska część wrzała z podniecenia, jakby właśnie dostarczono jakieś wyrzutnie, albo bynajmniej trochę białej broni. Ewentualnie szubienice.
Ech, marzenia.
Ale nie. Chodziło tylko o to, w co się ubiorą. Ponieważ Mily i Julay dawno się już tym zajęły i obgadały, nie latały teraz jak szopy z zapaleniem pęcherza. Przyjaciółka i Luki siedzieli więc w biblio-cośtam (nie byłoby w dobrym guście wymagać od niej zapamiętania zbyt dużej ilości nowych słów) i uczyli się do egzaminu zapowiedzianego na wstępne zaliczenie. Tak panie i panowie, mimo wszystkich zapewnień, że są przyszłością narodu, fajnymi odznaczkami adepta na strażnika będą mogli pochwalić się dopiero po pierwszym egzaminie. Było coś jeszcze, co mieli zaliczyć, ale Mily nie chciała o tym na razie myśleć. Nie, nie chodziło o strażniczkę Janie.
Świat jednak sprzeciwił się przeciwko niej. W kolejnym odruchu buntu, gdy zrezygnowała z towarzyszenia przyjaciołom w kujonieniu postanowiła się poszlajać po zamku. W drodze na błonia zauważyła grupkę pozerów szpanujących przy jeziorku- postanowili pochwalić się umiejętnościami tworzenia fal i mgły.
-Frajerstwo- warknęła, tak żeby usłyszeli.
Obejrzeli się na nią uśmiechnięci.
-A ty co? Taka harda na ćwiczeniach, a w magii to już nic nie pokażesz, co? Mówiłem wam, że jest cienka.
I w tym momencie rozpoznała grupkę siedzącą nad tą przerośniętą kałużą. To adepci przydzieleni jej do szkolenia na zajęciach. W tym momencie przeklęła Dantego w myślach.
Mógł mi tego oszczędzić.
Pozerstwo wybuchło gromkim śmiechem. Nie szło im za dobrze na zajęciach ze Sztuk Walki, ale trzeba było przyznać- na Magicznym Kształceniu nigdy nie pokazała swoich "umiejętności". Była to taryfa ulgowa u wykładowców znających jej sytuacje.
-Przykro mi. Nie wiesz jak bardzo mnie boli, że nie mogę dołączyć do waszej samoczynnej sauny. Chociaż, mówiąc szczerze i tak nie pachnie tu za ładnie- odparła, po czym z uśmiechem opętanej dewotki podjęła próbę odejścia. Usłyszała jednak śmiechy zdradzające zamiar głupiego żartu. Nie przejęła się.
Nagle, jakby znikąd prąd powietrza ściął ją z nóg. Wylądowała prosto w kałuży, której istnienia wcześniej nie zanotowała.
Szybko odnalazła wzrokiem naczelnego błazna.
Madelyn.
Gdy próbowała się podnieść powitała ją kolejna salwa końskiego rrzenia.
-Osły! Jeszcze trochę i zastanowię się czy nie mam ochoty na salami! Wiecie co potrafię... a nie w sumie jeszcze nie wiecie- powiedziała z wyczuwalną groźbą w głosie. Kilka matołków, w tym ten frajerro Damian nie odpuścili sobie, podeszli i nie zaniechali kpin. Wstała więc, otrzepując błoto z włosów prosto na nich.
Każdy inny poczułby się upokorzony, a już na pewno wszystkie urocze dzierlatki, które płonąc rumieńcem uciekłyby komplementować swoje nieszczęście.
No, wszystkie prócz Emily.
Ona była, lekko mówiąc podminowana.
Zwróciła uwagę na jezioro. Było zaszlamione i odrażające, poniekąd dlatego, że zaradnym kucharkom nie chciało się wylewać pomyj gdzie indziej. Jaka płaca taka praca...
I zupełnie nieświadomie, zebrała w sobie całą energię i koncentrację. Słonce na niebie przesłoniła chmurka, po czym w stylu dobrych lat Bollywood całe towarzystwo, oprócz naczelnej ubłoconej wiedźmy zostało zepchnięte nagłym podmuchem do jeziora. Lekko zszokowana oglądała, jak wpadają tam z karpikiem na twarzy. Nie, żeby to nie było epicko-zarąbiste. Tylko trochę niespodziewane. Po wszystkim słonce znów pokazało swoją radosną gębkę, a ptaszki per wrony znów zaczęły uroczo świergotać.
-Tak! Jestem taka cienka!- wykrzyknęła w ich kierunku, jednocześnie odnotowując, że bryza ładnie oczyściła ją z błota.
Niemal jak maseczka.
Z zamku podążał w ich kierunku, niczym Zorro na panoramie nieba, Dante. Tak, tylko jego tu brakowało. Liczyła już na zjebki. Ostatnio zachowywał się beznadziejnie i dziadowsko.
Wyglądał na lekko zszokowanego sytuacją.
-Co tu się stało?- zapytał całkiem niewinnie, lecz Mily mogłaby przysiąc że usłyszała ten ton w jego głosie. Iskierki rozbawienia.
Spojrzała na wyczołgujących się z bagna nastolatków.
-A co miało się stać? Urządzili sobie na własną rękę kąpielisko- nie widzę sprzeczności.
Na krótką chwilę zapadło milczenie. Dziewczyna prawie słyszała te mechanizmy podejmowanej decyzji.
-Tak, ja również nie widzę sprzeczności. Szukałem cię.
-Zaszczyt, nie ma co. Mam kogoś pobić, czy tym razem ja dostanę zjebki?
-Hm, bardziej chciałem się o coś spytać.
Lekko się zarumienił. Kurczę no, jaki pantofel.
-Wal jak w pieniek.
Westchnął.
-Nigdy nie ułatwiasz, co? No dobrze: będziesz mi towarzyszyć na balu?
-Zastanowię się. Muszę spytać o zdanie setkę moich kotów. A nie czekaj, już sto dwanaście.
Zapadła pełna napięcia cisza. Po czym oboje parsknęli śmiechem.
-Dawno nie słyszałam jak się śmiejesz.
Zmarszczył czoło.
-Przepraszam. W ostatnim czasie musiałem podjąć sporo decyzji. Będziemy musieli o tym pogadać, ale dopiero jutro. To jak, zaszczyci mnie piękna pani swoim towarzystwem?- spytał, zdejmując wyimaginowany kapelusz i całując ją w dłoń.
-No, pewnie tak. Ale gdzie ta piękna pani jest?
-Czyli o siódmej przed salą.
Przytaknęła.
-Do zobaczenia.
Posłała mu buziaczki po czym uśmiechnęła się jak idiotka.
Cóż, czasem trzeba się przystosować-w każdym tego słowa znaczeniu.
Może jednak znajdę swojego konia na białym jeźdźcu?